• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Stawiguda 2006
    Bilion dolarów tyt. oryginału: Eine Billion Dollar
    Copyright © 2001 by Verlagsgruppe Lubbe GmbH & Co. KG, Bergisch Gladbach
    ISBN 83-89951-11-8
    Projekt i opracowanie graficzne okładki
    Maciej „Monastyr" Bła
    Ň
    ejczyk
    Korekta El
    Ň
    bieta Reszka-Wi
    Ļ
    niewska
    Skład Tadeusz Meszko
    Wydanie I
    Agencja „Solaris"
    Małgorzata Piasecka
    11-034 Stawiguda, ul. Warszawska 25 A
    tel/fax. (0-89)541-31-17
    e-mail: agencja@solaris.net.pl
    www.solaris.net.pl
    PROLOG
    Ci
    ħŇ
    kie skrzydła podwójnych drzwi otworzyły si
    ħ
    wreszcie przed nimi i weszli do
    jasnej, wypełnionej niemal pozaziemskim
    Ļ
    wiatłem sali. Po
    Ļ
    rodku pysznił si
    ħ
    masywny,
    owalny stół z ciemnego drewna, przed nim stało dwóch m
    ħŇ
    czyzn, spogl
    Ģ
    daj
    Ģ
    c na nich
    wyczekuj
    Ģ
    co.
    - Panie Fontanelli, mam przyjemno
    Ļę
    przedstawi
    ę
    panu moich partnerów - oznajmił
    młody prawnik, zamkn
    Ģ
    wszy drzwi. - Oto mój ojciec, Gregorio Vacchi.
    John u
    Ļ
    cisn
    Ģ
    ł dło
    ı
    mierz
    Ģ
    cego go surowym wzrokiem około
    pi
    ħę
    dziesi
    ħ
    ciopi
    ħ
    cioletniego m
    ħŇ
    czyzny, ubranego w szary, jednorz
    ħ
    dowy garnitur i okulary
    w cieniutkich, złotych oprawkach, co w zestawieniu z przerzedzonymi włosami sprawiało,
    Ň
    e
    miał w wygl
    Ģ
    dzie co
    Ļ
    z ksi
    ħ
    gowego. Mo
    Ň
    na było wyobrazi
    ę
    go sobie jako prawnika
    specjalizuj
    Ģ
    cego si
    ħ
    w sprawach podatkowych, jak stoi przed s
    Ģ
    dem administracyjnym i przez
    w
    Ģ
    skie usta cedzi paragrafy z kodeksu handlowego. U
    Ļ
    cisk dłoni miał chłodny i suchy,
    urz
    ħ
    dowy, wymamrotał te
    Ň
    co
    Ļ
    w rodzaju „ciesz
    ħ
    si
    ħ
    ,
    Ň
    e mog
    ħ
    pana pozna
    ę
    ", przy czym
    odnosiło si
    ħ
    wra
    Ň
    enie,
    Ň
    e raczej nie wie, co to znaczy: cieszy
    ę
    si
    ħ
    .
    Drugi m
    ħŇ
    czyzna wygl
    Ģ
    dał na nieco starszego, jednak g
    ħ
    ste, kr
    ħ
    cone włosy i
    krzaczaste brwi, nadaj
    Ģ
    ce jego twarzy nieco mroczny wyraz, sprawiały,
    Ň
    e robił znacznie
    bardziej
    Ň
    ywotne wra
    Ň
    enie. Ubrany był w granatow
    Ģ
    dwurz
    ħ
    dówk
    ħ
    , do niej absolutnie
    konwencjonalny krawat klubowy i perfekcyjnie zło
    Ň
    on
    Ģ
    chusteczk
    ħ
    w butonierce. Mo
    Ň
    na
    było sobie wyobrazi
    ę
    , jak z kieliszkiem szampana w dłoni
    Ļ
    wi
    ħ
    tuje w eleganckiej restauracji
    wygran
    Ģ
    w procesie o morderstwo i pó
    Ņ
    no w nocy, kiedy zabawa nabierze tempa,
    podszczypuje kelnerki. Miał mocny u
    Ļ
    cisk dłoni, John wzdrygn
    Ģ
    ł si
    ħ
    nieprzyjemnie, gdy
    przedstawił si
    ħ
    niskim głosem, zagl
    Ģ
    daj
    Ģ
    c mu gł
    ħ
    boko w oczy:
    - Alberto Vacchi. Jestem wujem Eduarda.
    Dopiero teraz John zauwa
    Ň
    ył,
    Ň
    e w masywnym fotelu przy jednym z okien siedzi
    jeszcze kto
    Ļ
    - stary m
    ħŇ
    czyzna miał przymkni
    ħ
    te oczy, ale nie wygl
    Ģ
    dał na naprawd
    ħ
    Ļ
    pi
    Ģ
    cego. Sprawiał raczej wra
    Ň
    enie zbyt zm
    ħ
    czonego na to, by posługiwa
    ę
    si
    ħ
    wszystkimi
    zmysłami naraz. Jego pomarszczona szyja sterczała chudo z mi
    ħ
    kkiego kołnierza koszuli, na
    któr
    Ģ
    narzucon
    Ģ
    miał szar
    Ģ
    , dziergan
    Ģ
    kamizelk
    ħ
    . Na kolanach umie
    Ļ
    cił niewielk
    Ģ
    atłasow
    Ģ
    poduszeczk
    ħ
    , a na niej zło
    Ň
    ył dłonie.
    -
    Padrone
    - wyja
    Ļ
    nił przyciszonym głosem Eduardo, dostrzegaj
    Ģ
    c spojrzenie Johna. -
    Mój dziadek. Jak pan widzi, prowadzimy interes rodzinny.
    John tylko skin
    Ģ
    ł głow
    Ģ
    , nie wiedz
    Ģ
    c, co miałby powiedzie
    ę
    . Pozwolił podprowadzi
    ę
    si
    ħ
    do krzesła, stoj
    Ģ
    cego samotnie przy jednym z dłu
    Ň
    szych boków konferencyjnego stołu, i
    usiadł, posłuszny zapraszaj
    Ģ
    cemu gestowi dłoni. Po przeciwnej stronie stołu stały obok siebie
    cztery krzesła, z oparciami starannie dosuni
    ħ
    tymi do kraw
    ħ
    dzi blatu, a na miejscach przed
    nimi uło
    Ň
    ono cienkie aktówki oprawne w czarn
    Ģ
    skór
    ħ
    z wytłoczonym na niej godłem.
    - Chciałby si
    ħ
    pan czego
    Ļ
    napi
    ę
    ? - zapytano go. - Kawa? Woda mineralna?
    - Prosz
    ħ
    o kaw
    ħ
    - usłyszał swoj
    Ģ
    odpowied
    Ņ
    . W piersiach znów czuł ten trzepot, który
    dopadł go, gdy tylko przekroczył próg hotelu Waldorff-Astoria.
    Eduardo rozstawił fili
    Ň
    anki zapobiegliwie przygotowane na małym, ruchomym
    stoliczku, podsun
    Ģ
    ł dzbanuszek ze
    Ļ
    mietank
    Ģ
    i cukiernic
    ħ
    z tłoczonego srebra, nalał
    wszystkim kawy i odstawił dzbanek obok fili
    Ň
    anki Johna. Trzech Vacchich zaj
    ħ
    ło miejsca,
    Eduardo usiadł na skraju, pierwszy od prawej - patrz
    Ģ
    c od strony Johna - Gregorio, ojciec,
    dalej Alberto, wuj. Czwarte krzesło, ostatnie po lewej, pozostało puste.
    Nast
    Ģ
    pił rytuał nalewania
    Ļ
    mietanki, sypania cukru i mieszania kawy. John spogl
    Ģ
    dał
    na cudowny mazerunek mahoniowego blatu. To z pewno
    Ļ
    ci
    Ģ
    drewno z korzenia. Mieszaj
    Ģ
    c
    kaw
    ħ
    ci
    ħŇ
    k
    Ģ
    , srebrn
    Ģ
    ły
    Ň
    eczk
    Ģ
    , próbował dyskretnie si
    ħ
    rozejrze
    ę
    .
    Z okien za plecami trzech prawników roztaczał si
    ħ
    szeroki widok na jasn
    Ģ
    , migotliw
    Ģ
    panoram
    ħ
    Nowego Jorku, z ta
    ı
    cz
    Ģ
    cymi w w
    Ģ
    wozach ulic promieniami sło
    ı
    ca, oraz na East
    River, połyskuj
    Ģ
    c
    Ģ

    ħ
    bokim, zdobionym jasnymi plamkami bł
    ħ
    kitem. Po prawej i lewej
    stronie okien opadały zwiewne, łososiowe zasłony, stanowi
    Ģ
    ce doskonały kontrast dla
    ci
    ħŇ
    kiej, idealnie bordowej wykładziny podłogowej i białych jak
    Ļ
    nieg
    Ļ
    cian. Niesamowite.
    John małymi łyczkami popijał kaw
    ħ
    , mocn
    Ģ
    i aromatyczn
    Ģ
    , w smaku przypominaj
    Ģ
    c
    Ģ
    espresso, jakie przygotowywała mu czasem matka, gdy j
    Ģ
    odwiedzał.
    Eduardo Vacchi otworzył le
    ŇĢ
    c
    Ģ
    przed nim teczk
    ħ
    ; przytłumiony d
    Ņ
    wi
    ħ
    k pocierania
    skóry okładek o blat stołu zabrzmiał jak sygnał. John odstawił fili
    Ň
    ank
    ħ
    i wzi
    Ģ
    ł gł
    ħ
    boki
    oddech. Zaczyna si
    ħ
    .
    - Panie Fontanelli - zacz
    Ģ
    ł młody prawnik, ubrany w marynark
    ħ
    o dokładnie takim
    samym odcieniu jak dywan, i pochylił si
    ħ
    nieznacznie do przodu, opieraj
    Ģ
    c przy tym łokie
    ę
    o
    blat stołu i składaj
    Ģ
    c dłonie. Ton jego głosu nie był ju
    Ň
    poufały, brzmiał bardziej urz
    ħ
    dowo. -
    Prosiłem pana o przyniesienie na t
    ħ
    rozmow
    ħ
    dowodu to
    Ň
    samo
    Ļ
    ci - mo
    Ň
    e by
    ę
    prawo jazdy,
    paszport, cokolwiek - to tylko formalno
    Ļę
    , rozumie si
    ħ
    . Czy ma pan co
    Ļ
    takiego?
    John skin
    Ģ
    ł głow
    Ģ
    .
    - Prawo jazdy. Chwileczk
    ħ
    . - Po
    Ļ
    piesznie si
    ħ
    gn
    Ģ
    ł do tylnej kieszeni spodni,
    przestraszył si
    ħ
    , gdy nic w niej nie znalazł, a
    Ň
    przypomniał sobie,
    Ň
    e przeło
    Ň
    ył je do
    wewn
    ħ
    trznej kieszeni marynarki. Gor
    Ģ
    cymi, niemal dr
    ŇĢ
    cymi palcami podał dokument przez
    stół. Prawnik wzi
    Ģ
    ł go, przejrzał pobie
    Ň
    nie i ze skinieniem głowy przekazał go swemu ojcu,
    który ze swej strony przestudiował prawo jazdy tak wnikliwie, jakby byl przekonany,
    Ň
    e ma
    do czynienia z fałszerstwem.
    - My tak
    Ň
    e mamy dowody to
    Ň
    samo
    Ļ
    ci. - Eduardo u
    Ļ
    miechn
    Ģ
    ł si
    ħ
    , wyjmuj
    Ģ
    c dwa
    wielkie, wygl
    Ģ
    daj
    Ģ
    ce nadzwyczaj urz
    ħ
    dowo papiery. - Rodzina Vacchi mieszka od kilku
    stuleci we Florencji i od pokole
    ı
    niemal wszyscy m
    ħ
    scy członkowie naszej rodziny wykonuj
    Ģ
    zawód adwokata lub kuratora maj
    Ģ
    tkowego. Potwierdza to pierwszy dokument; drugi to
    tłumaczenie pierwszego na angielski, uwierzytelnione przez stan Nowy Jork. - Wyci
    Ģ
    gn
    Ģ
    ł oba
    papiery w stron
    ħ
    Johna, który przyjrzał im si
    ħ
    bezradnie. Pierwszy arkusz, umieszczony w
    koszulce z przezroczystej folii, wydawał si
    ħ
    do
    Ļę
    stary. Włoski tekst, z którego John rozumiał
    co dziesi
    Ģ
    te słowo, wypisano na maszynie na po
    Ň
    ółkłym papierze z wytłoczonym herbem, w
    dole tłoczyły si
    ħ
    niezliczone wyblakłe stemple i podpisy. Angielskie tłumaczenie, czysty
    wydruk z drukarki laserowej, opatrzony znaczkiem skarbowym i stemplem notariusza,
    napisany prawniczo oschłym j
    ħ
    zykiem, brzmiał raczej zawile i, o ile John dobrze rozumiał,
    potwierdzał to, co powiedział młody Vacchi.
    Uło
    Ň
    ył oba dokumenty na stole przed sob
    Ģ
    i splótł ramiona. Nie mógł powstrzyma
    ę
    dr
    Ň
    enia; miał nadziej
    ħ
    ,
    Ň
    e nikt tego nie widzi.
    Eduardo ponownie zło
    Ň
    ył dłonie. Prawo jazdy Johna tymczasem dotarło ju
    Ň
    do
    Alberta, który przyjrzał mu si
    ħ
    , kiwaj
    Ģ
    c z zadowoleniem głow
    Ģ
    , po czym powoli przesun
    Ģ
    ł je
    na
    Ļ
    rodek stołu.
    - Panie Fontanelli, został pan spadkobierc
    Ģ
    poka
    Ņ
    nego maj
    Ģ
    tku - podj
    Ģ
    ł temat
    Eduardo, ponownie przybieraj
    Ģ
    c urz
    ħ
    dowy ton. - Jeste
    Ļ
    my tu po to, by powiadomi
    ę
    pana o
    wysoko
    Ļ
    ci kwoty spadku i o warunkach jego otrzymania oraz, o ile zło
    Ň
    y pan o
    Ļ
    wiadczenie o
    gotowo
    Ļ
    ci jego przyj
    ħ
    cia, by omówi
    ę
    z panem niezb
    ħ
    dne dla jego przekazania kroki.
    John przytakn
    Ģ
    ł niecierpliwie.
    - Hm, tak - mógłby mi pan najpierw wła
    Ļ
    ciwie powiedzie
    ę
    , kto w ogóle umarł?
    - Prosz
    ħ
    pozwoli
    ę
    , bym jeszcze przez moment powstrzymał si
    ħ
    od odpowiedzi na to
    pytanie. To długa historia. W ka
    Ň
    dym razie nie był to nikt z pa
    ı
    skiej najbli
    Ň
    szej rodziny.
    - Dlaczego wobec tego cokolwiek dziedzicz
    ħ
    ?
    - Tego, jak ju
    Ň
    wspomniałem, nie mo
    Ň
    na wyja
    Ļ
    ni
    ę
    w jednym ani w dwu zdaniach.
    Dlatego prosz
    ħ
    pana jeszcze o odrobin
    ħ
    cierpliwo
    Ļ
    ci. W obecnej chwili pytanie brzmi: ma pan
    otrzyma
    ę
    znaczn
    Ģ
    sum
    ħ
    pieni
    ħ
    dzy - czy chce je pan dosta
    ę
    ?
    John mimowolnie roze
    Ļ
    miał si
    ħ
    .
    - Okay. Ile?
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl