• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Andrzej Sosnowski

     

     

     

    Zoom

     



    Wiersz dla Francoise Lacroix

    Jesteś tu, mgnienie. I ty, mała zagadko.
    Myślałem, że poniosło was na rekonesans.
    Mogłyście szukać innych ofiar i terenów.
    Mogłyście tylko szepnąć lub zadzwonić.

    I ty, smutne oczy, odprowadzasz mnie wzrokiem?
    Nie chcesz chyba powiedzieć, że nic nie ma w ogóle
    prócz takich odprowadzeń... wszystkimi zmysłami?
    Błędny kwintet spodziewa się boskiej sumki z trasy,
    choćby nawet wolał się roztrwonić.

    Jak na fotografii: lewa dłoń

    z innej bajki, intrygująca, urojona

    jak najdalej od strapionego spojrzenia.

    A przecież w tym wzroku są takie kombinacje

    zmartwienia i smutku, logicznej rezygnacji,

    że pisać długo nie można.

    Żal jest zbyt prosty. Zagadka bije w oczy,

    otwiera śluzy łez: bo dusza jest duszą,

    ma żal, jest młoda, i przepada

    za nami wreszcie jak wylinka.

    Nie ma dla niej miejsca w potworności naszego teraz,

    a nie istnieje nic oprócz teratologii naszego teraz

    (oto melodia, ale nie do snu):

    bajecznej stłuczki & złomu przeszłości & przyszłości.

    Ostatnio wszystko schodzi się w zwiastuny.
    Przeciwnik jest protekcjonalnie delikatny.
    Z szumem ruchomych schodów ruszające z miejsca
    rastry zmarszczonych liści, jak masy zielonej wody
    na spad, na szalonej stronie, bez marginesów,
    przez śluzy na cały świat, z gruntu chłodny.
    Wiatr. Unoszę się w fotelu nad podłogą,
    mój fotel wysuwa bilateralne skrzydła.



    Wylatujemy ponad balustradą balkonu,
    robimy zwrot nad topolami i nad morze.

    A nad morzem zawsze musi wiać wiatr i fale gnać
    wystarczająco głośne, aby nie trzymać się życia.
    Tylko jak kamień spać na dnie strzeżonej plaży.
    Promy suną jeden za drugim po dziewiętnastej.
    Cichnie w nas pomruk dalekosiężnych silników,
    zapalają się światła, dancingi płyną na północ.
    Pojutrze sztorm. Flota wojenna wyjdzie w morze,
    stanie w linii wiatru, jak niepyszna.

    Małe degustacje

    Gdzie rozegramy mecz, żartowali chłopcy,
    kiedy wybiegniemy na murawę jak natchnieni
    Salicjonał, Flauto, Gamba, z tyłu Vox Coelestis
    taki filigranowy, tak niezawodny z dystansu?
    Przecież to Barcelona, nie pamięta pan tamtego ataku?
    Opuści pan lokal przez witraż, najlepiej razem z panną X.

    A potem mgła była solidna jak strop,
    choć zapowiadali tylko poranne zamglenia,
    polarne rozpogodzenia i drobne spiętrzenia
    koronkowych dysonansów i łez. W porządku.
    Zjeżdżaliśmy na sankach po dachu katedry,
    był dobry gotyk, pierwszorzędna szreń,
    i blask dalekich dzwonów jak spadochron.

    A w środku celebrował sympatyczny ksiądz

    edycję popularną naszych nieśmiertelnych.

    Gdyby tak jeszcze kropelkę? Może gazowanej cykuty?

    Tymczasem papierosy były coraz słabsze

    i w ogóle zaczynało nam brakować tchu.

    Same degustacje, żadnej porządnej konsumpcji.

    I niewesołe widma na koniec tej promocji,

    choć aktor i wydawca pewnie są już w „domu".

    I co to będzie? Co to będzie?

    Gdy przyjdzie kolega manewrowy,

    gdy każe zatańczyć sardanę

    jak prawdziwi katatończycy?

    Pozwoliłem sobie zmieszać winko z oranżadą

    i czuję lekkie mdłości po takim „witrażu".

    Nie odzyskuję przyjemności.

    Nie odzyskuję przyjemności.

    6



    Małe dewastacje

    Szybki transport

     

    •'x& "

    Wszyscy sobie szukają małych dewastacji
    w sobie i w innych. I po całym świecie.
    I winnych nie ma. Anielskie gehenny,
    geny jak w genezis. Lawsonia i henna.

    Głos jeży się w gardle. W sumie ciemne niebo
    i neonowe nici z grzybni w czarującym lesie
    jakby szedł zawsze z przodu i wykręcał grzyby
    jak żarówki, sprzątał światła, instalując wokół
    mrok dokumentny, szemrane płomyki,
    znikliwe runo, dyskretny wir pod stopy
    jak dyplomatyczny wykręt samej ziemi,
    szept, zmrużenie piasku w oku źródła.
    Kiedy układ z lasem zjeżdża do podscenia
    i nowa publiczność trzęsie się ze śmiechu
    jak niebo w mżawce spadających gwiazd,
    zachodzi zmiana w scenach mojego widzenia,

    jest ciepło, gorąco, wrzątek, ukrop, war, i to

    tu. Ktoś zanurzył rękę. Wessało.

    Biegał potem jak oparzony i próbował jeszcze

    drzeć powietrze, bo mu w końcu

    wszystko poznikało pod spodem,

    odciągnięte na krótkiej lince,

    podprowadzone.

    Zdjęcia, które mi pokazujesz, zostały zrobione
    już po końcu świata. Bo widzisz to światło?
    Wybuch w tej sekundzie całkiem nam umyka,
    kiedy stoimy zgrupowani w Błędnych Skałach
    (a przypadkowego staruszka z twoim aparatem
    w pewnym sensie też prześwietla przyszłość,
    której w naszym wizjerze już nie ma). Jednak
    przyznasz, że wyglądamy na szczęśliwą załogę
    za metą dalekomorskich regat, tacy rozsypani
    na tych kamieniach jak na relingach i wantach,
    opryskani przez szampański blask. Spójrz: Jan.
    Jak gdyby łyżeczką błyskawicy wyjął go Pan
    spośród żywych... wyszła nawet pestka czaszki
    pod skórą. A fryzura Marysi przekłada się na
    ...ugier fiński, wygląda jakby miała... trwałą.
    Oczywiście zapytasz, co my w takim razie robimy
    jeszcze tutaj i w ogóle? Cóż, w pewnym sensie
    oglądamy fotki, na których odpoczywamy w Skałach,
    gotowi na tę wycieczkę, na którą zresztą pójdziemy,
    skoro raz już na nią poszliśmy kiedyś, dawno temu.

    8





    Grimoire

    Wczoraj elektronicznie namierzyłem rybę.
    Wzięła mnie. Po prostu wziąłem i skoczyłem
    w szmaragdową toń naszego zbiornika
    jak stałem, nokia piszczała nieprzytomnie,

    woda pękała na moich oczach pod ciśnieniem

    tysiąca nasłonecznionych akwariów

    i było lato, ekstra, a może wręcz ultra              ■■   ■;

    light, mam na myśli światło, i wkrótce

    słońce krwawiło w górze jak peleryna siipermana

    i sączyło się za mną jeszcze jakiś czas              ■''

    żyłkami ostatnich promieni,

    więc zdążyłem pomyśleć: żegnaj, kołowrotku,
    ja tam w dole już widzę suwerenną błystkę
    boskiej imprezy i słychać głos oceanów
    a strumienie małych rybek dalej mienią się              :

    w oczach jak te pończochy hologramki,

    które tak efektownie lśnią na głowach rozbójników

    wskazując drogę do ich kryjówek nawet

    w nocy, bo diamentowe smugi w powietrzu
    utrzymują się przez dziewiętnaście godzin,
    więc nasze miasto ma wygląd fosforyzującej krzyżówki
    bezustannie rozwiązywanej przez policję,

    żegnaj. I pomyślałem na głos —

    och.

    (Ostatni pęcherzyk powietrza wystrzelił jak korek.)

    I zreflektowałem się: nie mam ze sobą listu.

    Satelitarnie zostanę wzięty za butelkę,

    a ja nie mam listu, nawet trzech pierwszych liter

    nazwiska, nawet inicjałów, które po angielsku

    stanowią monogram poezji.

    Nie mogę też zrobić rekina,

    bo mam zęby jak szara ruina

    kilku niedopałków w popielniczce,

    ani delfina, bo nie umiem pływać,

    ani łabądka, ani nawet pieska

    bezdrożnego, więc z czym do kamery,              :

    i              ■■    ■■•'■

    gdzie jest moja jedyna głębinowa ryba,
    jej lucyferyna, jej bioluminescencja,
    i skąd w takim razie to dziwne zatrzęsienie
    światła na głębi i w moich śpiewających płucach,
    i między wierszami. Właśnie.

    Skąd tyle światła?

    Głębinowa elektrownia? Wembley na dnie?
    Podwodne wydanie Pegaza?

    I wtedy znikąd wyłania się ten srebrny facet

    z lirą i mówi: Excuse me, sir. My name is Bond,    "

    James Bond. Może górę zainteresuje mapa

    tutejszego dna, którą mam na ukończeniu,

    a myślę, że moglibyście zrobić mi legendę.

    (A dreszcz szedł — taki miał w sobie głos ogromny...

    Choć blady był i jakby nieprzytomny...), więc

    — Dnia? — zapytałem. — Mapa tutejszego dnia? —

    gdyż niełatwo o dobrą artykulację pod wodą.

    A on na to: — Zapraszam na skromny posterunek

    Wernyhory. We trzech zaczniemy gruntowne obrady

    na temat wszystkich jasnych głębi, co nas gubią.

    Trzy możliwości widzę w trójcy zwięzłych pytań:

    Sama legenda czy też sama mapa?

    Może możliwość samej tylko mapy?

    Może też sama niemożliwość dna?

     

    10

    11



    Zoom

    nr*-

    Słońca nie było przed sekundą.

    Oczy wędrują na koronę.

    Blask, czarne sylwetki, twarze,

    iskry jednolite w oknach metra,

    które lecą w zimny lont tunelu.

    Zwęglony diament na dyskietce.

    Zaćmienie oczu w dysku słońca.

    Dziewczynka z zapałkami obraca się w szybie windy

    i rozpryskuje W teledysk iskier na dnie.

    Spada stempel lub kafar windy, lecz pozostaje dym.

    Z miejsca skaczę w czeluść, ląduję na dachu kabiny,

    odbijam się, nurkuję pod spód, zbieram i obserwuję.

    Maleńka galaktyka mózgu dziewczynki z zapałkami

    dogasa jak biały karzeł na betonowym dnie.

    Popiół da się zamknąć w siedmiu paskach Masera,

    serie są okolicznościowe, jak samobójstwa gwiazd.

    Jakby dziecko z uchem przy muszli nie mogło się mylić,

    znaczki świecą pod kołdrą, kiedy szukam snu.

    A obrazek warkoczy, jak dwie kometki w studni
    w sekwencji nocnego lotu, czy nie spali powiek?
    Zaczął już „kiełkować"? Tej nocy czy będzie kwitł?
    Wessało jak dwie krople kawy w czarny filc pod mysz.
    Kołyszesz się jak malarz przy ścianie trade center,
    jakże komfortowe twoje krzesełko na linach, wiatr,
    lotna cisza w zablokowanym wyciągu nad śniegiem.
    Coraz więcej ludzi po prostu podnosi się, otrzepuje,
    ...

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl