• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    1
    Kevin J. Anderson
    Miecz Ciemności
    2
    MIECZ CIEMNOŚCI
    KEVIN J. ANDERSON
    Przekład
    KRZYSZTOF KUREK
    3
    Kevin J. Anderson
    Miecz Ciemności
    4
    Tytuł oryginału
    DARKSABER
    Redaktor serii
    ZBIGNIEW FONIOK
    Redakcja stylistyczna
    JADWIGA PILLER
    Redakcja techniczna
    ANDRZEJ WITKOWSKI
    Korekta
    WIESŁAWA PARTYKA
    JADWIGA PILLER
    Ilustracja na okładce
    TOM JUNG
    Skład
    WYDAWNICTWO AMBER
    Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
    http://www.amber.sm.pl
    http://www.wydawnictwoamber.pl
    Lillie E. Mitchel
    Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
    Ali rights reserved. Used under authorization.
    Published originally under the title
    Darksaber by Bantam Books
    która wielce, acz niewidocznie przyczyniła się
    do powstania tego dzieła, dając mi swobodę i moc,
    bym mógł opowiedzieć tę historię równie żywo,
    jak żywo zrodziła się w mojej głowie
    5
    Kevin J. Anderson
    Miecz Ciemności
    6
    PODZIĘ KOWANIA
    Pragnę przesłać moje specjalne podziękowania Barbarze Hambly za pomoc w
    stworzeniu postaci Callisty i za to, że podsunęła mi tak wspaniały wątek dla
    Miecza
    Ciemności
    .
    Jestem szczególnie zobowiązany Ralphowi McQuarrie’emu. Duża część tej
    opowieści jest ściśle związana z naszą pracą podczas tworzenia
    Ilustrowanego
    Wszechświata Gwiezdnych Wojen
    , które to dzieło stało się dla mnie istotną inspiracją.
    Nar Shaddaa i Nal Hutta nie mogłyby stać się takie bez wkładu, jaki stanowiła
    praca Toma Veitcha i Cama Kennedyego związana z powstaniem ilustrowanych
    opowiadań
    Imperium Ciemności
    .
    Kenneth C. Flint pomógł mi w napisaniu tej części mojej opowieści, która dzieje
    się na Tatooine; Timothy Zahn doradził mi, jak powinien wyglądać Pellaeon; Bill
    Smith i West End Games dali mi szczegółowe tło dla Hurtów i Crixa Madine’a.
    Tom Dupree, Lucy Wilson, Sue Rostoni, Alan Kausch uczynili ten projekt w
    ogóle możliwym i asystowali podczas jego realizacji.
    Moja żona, Rebecca Moesta, zrobiła dla mnie znacznie więcej - w sposób tak
    oczywisty, jak i całkiem nie oczywisty - niż wszystko to, co zdołałbym opisać na
    reszcie tej strony. Kocham cię.
    Mija ósmy rok od czasu bitwy o Endor.
    Wielki admirał Thrawn i Imperator zostali pokonani, a ich siły rozbite. Z potęgi
    Imperium pozostali jedynie skłóceni ze sobą dowódcy, walczący o pozostałości
    imperialnej machinerii wojennej, ukryci pośród systemów tworzących jądro galaktyki,
    daleko za liniami wroga. Admirał Daalę uważa się za martwą, ale w rzeczywistości
    uciekła ona na swym jedynym ocalałym gwiezdnym niszczycielu w rejon działań
    upadłego Imperium, gdzie próbuje włączyć się w walkę o imperialne terytoria...
    Na Yavinie Cztery Luke Skywalker założył akademię, by odbudować zakon
    rycerzy Jedi, dawnych strażników Starej Republiki. Nauczył już wielu swych
    wychowanków, jak używać Mocy. Młodzi kandydaci na Jedi przybywają do niego,
    inni, którzy zakończyli już naukę, opuszczają akademię, by strzec kruchego przymierza
    Nowej Republiki.
    Przed kilkoma miesiącami Luke zniszczył potężny gwiezdny superpancernik,
    „Oko Palpatine’a”, i uwolnił, uwięzionego przez dziesiątki lat w komputerze statku,
    ducha kobiety-Jedi, Callisty. Luke pokochał ją gorącą miłością, mimo że duch jej
    zamieszkuje teraz ciało jednej z jego uczennic. Choć Callista została przywrócona
    światu i pragnie odwzajemnić miłość Luke’a, w tajemniczy sposób straciła swoje
    zdolności Jedi.
    Luke zdecydowany jest znaleźć sposób na przywrócenie Calliscie jej zdolności,
    nie licząc się z tym, dokąd mogłyby zaprowadzić go poszukiwania rozwiązania
    problemu...
    7
    Kevin J. Anderson
    Miecz Ciemności
    8
    sprawy z rozmiarów wydmy, do czasu, aż znaleźli się nieco wyżej, choć jeszcze nie na
    szczycie.
    Żar słońc wzmógł się wyraźnie, o ile w ogóle było to możliwe. Banthy krztusiły
    się i prychały, lecz Pustynni Ludzie całkowicie skupiali się na swoim zadaniu.
    Han przełknął ślinę, próbując złagodzić palenie w gardle. W końcu nie mogąc już
    wytrzymać, przerwał milczenie i szepnął do komunikatora krótkiego zasięgu,
    wbudowanego w maskę, jaką miał na twarzy:
    - Luke’u, co się dzieje? Mam złe przeczucia co do ich zamiarów.
    Zanim Luke Skywalker odpowiedział, minęła chwila. Han obserwował, jak
    szczupły jeździec dwa banthy dalej prostuje się w siodle; wyglądało na to, że Luke
    czuje się w przebraniu znacznie lepiej niż Han. Oczywiście, Luke dorastał na Tatooine -
    jednakże usłyszawszy jego głos w słuchawce, Han wyczuł śmiertelne znużenie.
    - To nie ma nic wspólnego z nami, Hanie - powiedział Luke. - Kilku Pustynnych
    Ludzi ma jakieś niejasne podejrzenia, jednak nie dotyczą one nas. Wykorzystuję Moc,
    aby zakłócić ich myśli, tak by nie zwrócili na nas uwagi. Nie, to coś całkiem innego.
    Prawdziwa tragedia... zobaczysz.
    Luke ciężko wciągnął haust powietrza przez swoją maskę do oddychania.
    - Nie mogę teraz rozmawiać. Muszę się skoncentrować. Poczekaj do chwili, aż oni
    zaabsorbują się czymś naprawdę, wtedy wyjaśnię ci więcej.
    W przedzie Luke w swym tuskeńskim przebraniu pochylił się znów w siodle. Han
    zdawał sobie sprawę, że przyjaciel zużywał olbrzymie ilości energii, usypiając czujność
    ludzi piasku, tak by ignorowali dwóch niepożądanych gości. Luke potrafił zamroczyć
    umysły słabych istot, lecz Han nigdy wcześniej nie widział, by manipulował tyloma
    umysłami równocześnie.
    Sztuczka polegała na tym, by nie zostać zauważonym. Jednak gdyby ktokolwiek
    podniósł alarm i Pustynni Ludzie zwróciliby uwagę na intruzów, nawet mistrz Jedi nie
    byłby w stanie ciągnąć dalej tej gry. Wówczas wywiązałaby się walka.
    Han miał przy sobie, ukryty pośród strzępów okrycia, blasterowy pistolet. Nie
    wiedział, czy razem z Lukiem daliby radę całej bandzie ludzi piasku, lecz na pewno
    dobrze wykorzystaliby wszystkie swoje możliwości, gdyby doszło do konfrontacji.
    Przewodnik jeźdźców dotarł na szczyt piaskowego wzniesienia. Szerokie łapy
    bantha rozdeptywały ostrą linię utworzoną z piasku przez wiatr. Powietrze teraz było
    spokojne, a okruchy kwarcu lśniły jak miliard miniaturowych supernowych.
    Han podregulował filtry przesłaniające jego oczy, by poprawić widoczność. Inne
    banthy także wgramoliły się wyżej i jeźdźcy otoczyli przewodnika, który uniósł
    spowitą w paski materiału rękę, potrząsając oszczepem. Za plecami tuskeńskiego
    przywódcy samotny pasażer opadł ciężko na siodło, jak gdyby przygnębiony, choć
    niełatwo było zrozumieć język ciała owych zamaskowanych i dziwacznych ludzi.
    Han wyczuwał, że ten ponury pasażer był najważniejszym elementem całej
    ceremonii. Może chodzi o jakąś sprawę honorową, zastanawiał się Han, albo może
    zamierzają wydalić tego człowieka z plemienia?
    Pasażer ześlizgnął się po grzbiecie bantha i opadł na ziemię. Zacisnął palce na
    wełnistych kudłach, niczym w rozpaczy, ale żaden dźwięk, nawet gardłowe odgłosy i
    ROZDZIAŁ
    1
    TATOOINE
    Banthy wlokły się ciężko jeden za drugim, pozostawiając za sobą jedynie wąski
    ślad łap odciśniętych w piachu.
    Żar bliźniaczych słońc miażdżył kroczących w pochodzie. Gorące powietrze
    falowało niczym tarcze ochronne, rozmazując dystans i przemieniając Morze Wydm w
    rozległy piec. Miejscowe stworzenia chroniły się w każdej odrobinie cienia, jaką mogły
    znaleźć, do czasu aż ogniste popołudnie przechodziło w chłodniejszy zmierzch.
    Banthy poruszały się bezgłośnie, jeśli nie liczyć stłumionych odgłosów ich
    kroków. Kudłatych bestii dosiadali owinięci warstwami tkaniny Jeźdźcy Tusken,
    rozglądając się bacznie naokoło.
    Spowity całkowicie w pasy materiału, jednak niepewny swego przebrania Han
    Solo spoglądał niespokojnie przez wąskie metalowe rurki, zaprojektowane tak, by
    osłaniać oczy przed ciskanym przez wiatr kamiennym pyłem. Jego usta zakrywał
    skorodowany metalowy filtr piaskowy z małym nawilżaczem, który czynił palące
    powietrze Tatooine bardziej zdatnym do oddychania. Inni Pustynni Ludzie posiadali
    niewielkie wentylatory porozmieszczane na okryciach. Jedynie najsilniejsi spośród nich
    dożywali wieku dojrzałego i szczycili się tym.
    Han jechał na swoim wierzchowcu w samym środku pochodu, mając nadzieję, że
    nie zostanie zdemaskowany. Porośnięte gęstą sierścią zwierzę kołysało się na boki i
    Han starał się nie chwytać za jego zakręcone rogi częściej niż inni jeźdźcy. Toporny
    grzbiet bantha porastało zbite w kłaki futro, a irytująco cienkie siodło sprawiało, że
    przejażdżka była prawdziwą torturą.
    Han przełknął kolejny łyk drogocennej wody i jęknął w duchu. To była, koniec
    końców, jego własna szalona propozycja. Po prostu nie spodziewał się, że Luke
    Skywalker tak chętnie na nią przystanie. Teraz Han utknął na dobre. Dla Nowej
    Republiki to była misja najwyższej wagi i musiał ją wykonać.
    Rzucając niewyraźną komendę, przewodnik jeźdźców pośpieszył swoje zwierzę.
    Pochód brnął przez miałki piach, okrążając szczyt ruchomej wydmy, która tkwiła
    niczym wyniosły wartownik w sercu wypalonego ogniem oceanu. Han nie zdawał sobie
     9
    prychanie, jakich Tuskenowie używają jako języka, nie wydobył się z jego owiniętych
    tkaniną ust. Spuścił głowę, metalowe rurki przesłaniające jego oczy skierowane były w
    ziemię, gdzie łapy bantha zdeptały piach, niszcząc naturalną strukturę diuny. Tkwił tak,
    strapiony, przed swym zwierzchnikiem.
    Przywódca stał obok niego, trzymając uniesioną broń; pozostali Pustynni Ludzie
    zeszli ze swych banthów i potrząsali w powietrzu oszczepami. Han i Luke, próbując nie
    odróżniać się od innych, naśladowali ich gesty.
    Zamaskowany Luke Skywalker poruszał się powoli i ospale. To zadanie omal
    przerastało siły rycerza Jedi i Han miał nadzieję, że wyprawa nie potrwa zbyt długo.
    Zrozpaczony i wyobcowany członek plemienia stał chwiejnie na krawędzi
    wydmy, wpatrzony w rozległy ocean ruchomych piasków, rozciągający się aż po
    horyzont. Tuskenowie stali w skupieniu, unosząc oszczepy jeszcze wyżej.
    Gdy koncentrowali się w napięciu, w słuchawce w uchu Hana rozległ się głos
    Luke’a:
    - W porządku, teraz nie zwrócą na nas uwagi. Mogę ci wszystko wyjaśnić. Przed
    trzema dniami samotny tuskeński jeździec stracił swojego bantha. Zabił go smok krayt.
    Na nieszczęście jeździec ocalał i uciekł.
    - Dlaczego na nieszczęście? - wymamrotał Han, licząc na to, że jego głos nie
    będzie głośniejszy niż dźwięki wydawane przez ludzi piasku.
    - Jeźdźcy Tusken są bardzo mocno związani ze swymi banthami - odparł Luke. -
    To więź mentalna, coś jak symbioza albo małżeństwo. Banth i Tusken stają się
    nierozerwalną całością. Gdy jeden z nich ginie, drugi staje się niekompletny - jak gdyby
    mu amputowano połowę ciała. - Luke zacisnął bezwiednie palce swojej sztucznej dłoni.
    - Nie ma dla niego miejsca w tuskeńskiej społeczności, choć staje się raczej obiektem
    litości niż nienawiści. Wielu uważa, że jeździec powinien umrzeć u boku swojego
    bantha, niezależnie od okoliczności.
    - Więc oni po prostu zamierzają go zabić? - spytał Han.
    - Tak i nie - odpowiedział Luke. - Wierzą, że decyduje o tym duch zmarłego
    bantha. Jeśli duch zechce, by związał się z jakąś inna bestią, Tusken odszuka na pustyni
    jedno z tych stworzeń, dziko żyjące, zwiąże się z nim i powróci do swego plemienia w
    pełni chwały, gdzie zostanie zaakceptowany - nawet może czczony. Jednakże jeśli duch
    bantha zechce, by jeździec połączył się z nim w śmierci, wówczas wygnaniec będzie
    rozpaczliwie błąkał się po pustyni, do czasu aż umrze.
    Han nieznacznie pokręcił głową.
    - Nie wydaje się, żeby jego szanse były zbyt wielkie.
    - Raczej nie, lecz takie są ich zwyczaje - oznajmił Luke.
    Pustynni Ludzie czekali, aż wygnaniec zrobi pierwszy ruch. W końcu wydał z
    siebie pełen udręki okrzyk i ruszył ciężko w dół zbocza wydmy. Ludzie piasku
    przechylili głowy, obracając twarze w stronę rozpalonego nieba, a z ich gardeł wyrwał
    się głośny, zawodzący jęk, który sprawił, że Han zadrżał.
    Jeźdźcy Tusken potrząsali bronią, życząc powodzenia kompanowi. Banthy
    dźwignęły masywne, kudłate łby i ryknęły równocześnie, tak potężnie, że zdawało się,
    jakby grzmot przetoczył się przez Morze Wydm.
    Miecz Ciemności
    10
    Samotny Tusken brnął w dół stromego zbocza. Złotawy kurz unosił się wokół
    niego, stopy zapadały w pył, a poły długiej szaty łopotały na wietrze. Potknął się nagle,
    zatoczył, wbił oręż w piach, wyciągając przed siebie drugą rękę, by utrzymać
    równowagę, i upadł ponownie.
    Powoli dźwignął się z powrotem na nogi. Pył sypał się z fałdów jego stroju, lecz
    kroczył naprzód, nie oglądając się za siebie. Kilkoro zwierząt ryknęło ponownie.
    Dźwięk połknęła pusta, jałowa przestrzeń. Płowe barwy okrycia wygnańca sprawiły, że
    szybko zaczął zlewać się z tłem krajobrazu.
    Przywódca odwrócił się i energicznym skokiem dosiadł swego bantha. Reszta
    Pustynnych Ludzi równie szybko wspięła się na siodła. Zwierzęta parskały i przebierały
    niespokojnie nogami.
    Han wdrapał się na grzbiet swego bantha. Luke, łapiąc z trudem równowagę,
    uczynił to jako ostatni. W tym czasie przewodnik zdążył już obrócić wierzchowca
    bokiem do pozostałych i ruszył powoli w dół łagodniejszego zbocza. Wszyscy ludzie
    piasku ruszyli za nim gęsiego, trzymając się blisko siebie, by zmylić ślad.
    Han zaryzykował rzut okiem za siebie. Zdołał jeszcze wypatrzyć majaczącego w
    oddali wygnanego Tuskena, który powoli, lecz uparcie parł naprzód, aż fale gorącego
    powietrza zupełnie rozmazały jego drobną postać. Wkrótce został całkowicie
    wchłonięty przez bezlitosne Morze Wydm.
    Upalny dzień zdawał się wlec w nieskończoność. Han jechał w dziwnym
    zamroczeniu, niemal nieświadom tego, co działo się wokół niego, na wpół
    zahipnotyzowany kołysaniem stąpającego zwierzęcia. Patrząc na Luke’a, który siedział
    w swym siodle wyprostowany, Han zastanawiał się, jakiego rodzaju energię
    wykorzystywał rycerz Jedi.
    Grupa rozbiła obóz pośród nieregularnie rozrzuconych skał, których labirynt
    znaczony był gdzieniegdzie nieforemnymi kamiennymi iglicami, wznoszącymi się
    ponad zwałami nadmuchanego przez wiatr piachu. Po podwójnym zachodzie słońca
    zapadły szybko ciemności i temperatura obniżyła się błyskawicznie. Przez chwilę skały
    wydzielały z siebie pulsujące, nagromadzone za dnia ciepło, lecz szybko wystygły.
    Pomrukując i pocharkując w swym niepojętym języku, ludzie piasku stawiali
    obóz. Każdy znal swoje zadanie. Każdy lub każda - Han nie był w stanie określić, czy
    dana osoba w plemieniu jest mężczyzną, czy kobietą. Luke mówił, że jedynie
    małżonkowie mogli nawzajem oglądać swe nie zakryte niczym twarze.
    Dwu młodszych członków plemienia utworzyło niewielki krąg z płaskich
    kawałków skał i ułożyło stos wyschniętego łajna banthów, jak domyślał się Han - był to
    bowiem jedyny dostępny surowiec opałowy na tym pustkowiu.
    Han i Luke krzątali się, udając, że są zajęci. Banthy puszczono luzem do
    pobliskiego małego kanionu, gdzie mogły odpocząć przez resztę nocy. Niektórzy
    jeźdźcy otworzyli paczki z włóknistym suszonym mięsem. Han i Luke odebrali swój
    przydział i kucnęli na otoczakach.
    Han uniósł ostrożnie maskę do oddychania i wetknął kawałek mięsa do ust.
    Przeżuwając, zmarnował kilka łyków wody, by uczynić strawę zjadliwą.
    Kevin J. Anderson
      [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl