-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Kevin J. Anderson
Opowieści z kantyny Mos Eisley
2
OPOWIEŚCI Z KANTYNY
MOS EISLEY
KEVIN J. ANDERSON
Przekład
Jarosław Kotarski
3
Kevin J. Anderson
Tytuł oryginału
TALES FROM THE MOS EISLEY CANTINA
Ilustracja na okładce
STEPHEN YOULL
Ilustracje wewnątrz
MICHAEL MANLEY
AARON MCCLELLAN
AL WILLIAMSON Courtesy of West End Games
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta
JOANNA DZIK
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.
Cover art copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.
For the Polish translation ©
Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997.
ISBN 83-7169-509-8
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39. tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1997. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin
Opowieści z kantyny Mos Eisley
4
NIE GRAMY NA WESELACH
Opowieść orkiestry
Kathy Tyres
Przestronna i mroczna Sala Przyjęć w pałacu Jabby wyglądała jak krajobraz po bi-
twie i śmierdziała potem oraz wszelkiego rodzaju używkami. Wewnętrzne kraty unie-
siono i wszędzie widać było leżące postacie - tancerki, strażnicy, totumfaccy, łowcy na-
gród, leżeli bądź na kupie, bądź indywidualnie, jak komu wygodnie czy gdzie kto padł.
Tu Jawa i człowiek spali obok siebie, tam Arcona obejmował Weeąuaya, a większość
do tego chrapała w rozmaitych tonacjach. Był to ranek po kolejnej wesołej nocy, które
w pałacu Jabby stanowiły regułę.
Kraty przeważnie zamykano, dzięki czemu rzezimieszki nie miały tu dostępu, ale
też stanowiły przeszkodę w pospiesznej ewakuacji. Najgorszym z rzezimieszków był
zresztą gospodarz, ale ponieważ Jabba Hutt lubił dobry swing, płacił nam całkiem do-
brze. Nawet machał ogonem do rytmu. Swojego, ma się rozumieć, nie naszego.
Aha, zapomniałem: tworzymy zespół Modal Nodes i jesteśmy członkami Między-
galaktycznej Federacji Muzyków. Znanymi członkami. No i jesteśmy (albo byliśmy)
nadworną kapelą Jabby. Co prawda nie udało mi się dostrzec u niego uszu, ale faktem
jest, że lubił dobrą muzykę. Zresztą lubił także zarabiać pieniądze, a zadawanie bólu
sprawiało mu znacznie większą przyjemność niż muzyka. Teraz spał wraz z innymi, to-
też pakowaliśmy instrumenty starając się nie robić hałasu. Włożyłem Fizzz (dla mu-
zycznych tępaków doremiański
beshniguel)
do cienkiego, ale wytrzymałego pokrowca,
pasującego niczym rękawiczka i czekałem, aż pozostali uporają się ze swoimi instru-
mentami.
Wszyscy jesteśmy Bith. Na wypadek gdyby ktoś nie wiedział: Bith charakteryzują
się wysoko sklepionymi, pozbawionymi owłosienia czaszkami (uznawanymi za dowód
5
Kevin J. Anderson
wysokiego rozwoju ewolucyjnego) i ustami tak ukształtowanymi, że stanowią idealne
dopełnienie instrumentów dętych. Dla nas dźwięki są czymś tak naturalnym i wyraź-
nym jak" dla innych ras barwy.
Szefem zespołu jest Figrin Da'n, grający na Rogu Kloo (żeby złapać dowcip, trze-
ba znać bithoński). Instrument ten ma długość dwa razy większą od mojego Fizzza i
daje głębsze i bardziej pastelowe formy, choć nie takie słodkie. Tedn i Ickabel to fanfa-
rzyści, Nalan gra na Bandfilku (czyli na dzwonach rogowych), a Tech na Ommni.
Techa łatwo rozpoznać, bo ma mało przytomny wyraz oczu, czemu trudno się dzi-
wić - gra na Ommni wymaga prawdziwego geniuszu. Tech nienawidzi także Figrina,
czemu też się trudno dziwić, jako że w zeszłym sezonie Figrin wygrał od niego Ommni
w
sabacca.
- Doikh - odezwał się Figrin ocierając pot z czoła (dzień był jak zwykle upalny, a
termostat pałacowego klimatyzatora najwyraźniej wymagał naprawy).
- Czego? - warknąłem, odruchowo przyciskając do siebie Fizzza.
- Nie zagrałbyś partyjki?
- Wiesz, że nie gram - odparłem opryskliwie: nie miałem ochoty ani na grę, ani na
pogawędkę.
- Ty, Doikh, jesteś szurnięty.
- Wszyscy muzycy są szurnięci.
- Ty jesteś szurnięty bardziej niż przeciętny muzyk. Kto kiedy słyszał o muzyku
nie grającym w karty?
Może i nikt nie słyszał, ale ten Fizzz towarzyszył mi już w sześciu systemach, sam
go reperuję i nie mam zamiaru stawiać go w jakiejś bezsensownej, karcianej rozgrywce.
Nawet żeby zrobić przyjemność Fi-grinowi Da'n, szefowi zespołu, który krytykuje każ-
dą źle zagraną nutę i jest właścicielem wszystkich (pozostałych) instrumentów. No i
rządzi nami jak oficer.
- Wiesz, że nie gram - powtórzyłem. W wejściu pojawiła się ciemna postać.
- Figrin - poleciła. - Odwróć się. Powoli.
Poruszający się na gąsienicach droid miał wąską talię i szerokie bary. Był to naj-
nowszy model - E522 Assassin, ale zapamiętałem go, bo wkrótce po tym, jak zaczęli-
śmy grać u Jabby, uratował mi życie. Jeden z ludzi stanowiących obsługę barki Jabby
oskarżył mnie o wyżeranie pryszczatych ropuch z prywatnego zbiornika szefa; na
szczęście automatyczny zabójca potwierdził moje alibi. Dałem sobie wtedy słowo, że
nigdy więcej nie będę zadawać się z ludźmi. Nie był to zresztą koniec całej historii -
Jabba miał taką ochotę rzucić kogoś rancoro-wi, że z braku winnych kazał wrzucić ro-
bota, wysmarowanego krwią i wnętrznościami zwierząt. Co prawda sprawiedliwiej by-
łoby wrzucić tam tego, który mnie fałszywie oskarżył, ale Jabba i sprawiedliwość rzad-
ko chodzili w parze. Rancor naturalnie nie był w stanie zjeść dro-ida, ale uczciwie pró-
bował - gdy skończył zajmować się E522, robot nie nadawał się do niczego. Przynaj-
mniej wszyscy tak myśleli - teraz się okazało, że został naprawiony, tyle że obie koń-
czyny górne urywały się na stawach łokciowych, czyli zdemontowano mu podstawowe
uzbrojenie. Co bynajmniej nie znaczyło, że jest bezbronny - dro-idy-zabójcy zawsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wzory-tatuazy.htw.pl