-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ANDRÉ BRETON
André Breton (ur. 18 II 1896 r. w Tinchebray (Orne), zmarł
28 IX 1966 w Paryżu), poeta, z wykształcenia lekarz, główny
teoretyk i przywódca ruchu surrealistycznego. Pod wpływem
prac Freuda, z którymi zapoznał się w ośrodkach służby neu-
ropsychiatrycznej w okresie I wojny światowej (osobiście spot-
kał się z Freudem w Wiedniu w 1921 r.), zajął się problema-
tyką „automatyzmu psychicznego", próbując za pomocą „za-
pisu automatycznego" odtwarzać „rzeczywisty bieg myśli".
Razem z uczestnikami ruchu Dada i teoretykiem czarnego hu-
moru J. Vaché utworzył grupę skupioną wokół pisma „Litté-
rature". W kręgu tej grupy powstał pierwszy tekst surreali-
styczny, autorstwa Bretona i Soupaulta, pt.
Les Champs
ma-
gnétiąues.
Kolejne manifesty surrealizmu Bretona (1924, 1930,
1952) głosiły potrzebę zniesienia bariery między marzeniem
a rzeczywistością, odwoływania się do irracjonalnych dyspo-
zycji człowieka, pozwalających na odbiór przekazów ze świa-
ta należącego równocześnie do rzeczywistości subiektywnej
i obiektywnej, czyli do nadrzeczywistości:
surrealite.
Breton
głosił możliwość przeobrażenia zarówno sztuki, zwłaszcza lite-
ratury i malarstwa, jak życia; proponował swoistą filozofię
życia, kojarzoną początkowo z ideą rewolucji społecznej. W
latach 1925 - 1933 był członkiem Francuskiej Partii Komuni-
stycznej. Surrealizm miał stać się metodą wyzwolenia psy-
chicznego, kompromitowania absurdów „starego porządku";
miał tworzyć warunki dla swobodnego przejawiania się wyo-
braźni człowieka i dać mu szanse pełnej ekspresji, eksponując
takie wartości, jak wolność, wyobraźnia, miłość.
Wśród wszystkich form ludzkiej działalności i ludzkiej wy-
powiedzi surrealizmu wysuwał na plan pierwszy sztukę roz-
szerzającą granice poznania i opartą na niezwykłych skojarze-
niach, na nowych kategoriach piękna, takich jak absurdalność
110
André Breton
Manifest surrealizmu
111
czy cudowność. Grupa Bretona założyła Bureau de Recherches
Surrealistes, którego organem było pismo „La Revolution Sur-
realiste".
Ważniejsze utwory:
Les pas perdus,
1924;
Manifeste du sur-
realisme,
1924;
La révolution d'abord et toujours,
1925;
Legi-
time defense,
1926;
Nadja,
1928;
Le surrealisme et la peiniure,
1928;
L'immaculee conception
(z Paulem Eluardem), 1930;
Se-
cond Manijeste du surréalisme,
1930;
Les vases communi-
cants,
1932;
Point du jour,
1934; Qu'est-ce
ąue le surrealisme?,
1934;
Position politique du surrealisme,
1935;
Du temps ąue
les surrealistes avaient raison,
1935;
Situation Surrealiste de
l'objet
t
1935; L'amour
fou,
1937;
Mexique,
1939;
Anthologie de
l'humor noir,
1940;
Situation du surrealisme entre les deux
guerres,
1942;
Prolegomenes d un troisieme Manifeste du sur-
realisme, ou non,
1952;
Du surrealisme en ses oeuvres vives,
1953;
La cle des champs,
1953;
L'art magique,
1957.
W języku polskim ukazała się pozycja: André Breton, Paul
Eluard,
Uwagi o poezji,
Chełm Lubelski 1939, Mała Bibliote-
ka Kameny. Obszerny wybór pism Bretona oraz prace i utwo-
ry innych przedstawicieli surrealizmu znajdują się w tomie
Surrealizm, Teoria i praktyka literacka. Antologia,
teksty wy-
brał i przełożył Adam Ważyk, Warszawa 1973. Zob. także Kry-
styna Janicka,
Światopogląd surrealizmu,
Warszawa 1969, oraz
Surrealizm,
Warszawa 1973.
Prezentujemy pierwszy
Manifest surrealizmu
Bretona, opu-
blikowany w przekładzie polskim w „Twórczości", nr 2, 1969,
s. 72 - 96.
jego myśli (jak np. obrona psychoanalizy); do tego
stopnia — banalne pewne jego obrazy, które w oczach
samego autora uchodziły za szczyt śmiałości. Większość
ich zdążyła mianowicie wejść już w krwiobieg kultu-
ry; większość, choć nie wszystkie. Do tych, które pozo-
stały po dziś dzień paradoksami, zaliczam sławetne „pi-
sanie automatyczne", dokonujące się poza kontrolą roz-
sądku. Brak tej kontroli daje — zdaniem Bretona —
okazję do nieoczekiwanych, wynikłych z podświado-
mości, spięć obrazowych. Oczywiście, powstaje pyta-
nie, dlaczego poprzestać na rozbiciu tradycjonalnego
obrazu, a nie posunąć się dalej: nie rozbić tradycjonal-
nego zdania czy słowa; dlaczego nie uprawiać bełkotu.
Jest to jednak granica, której Breton nigdy nie prze-
kracza: jego teksty łączą werwę szaleńca z dostojeń-
stwem klasyka.
Tak czy owak faktem jest, że tekst, który niniejszym
udostępniamy polskiemu czytelnikowi, stanowi prze-
łom w dziejach kultury. Nie ma dziś, śmiem rzec, wy-
bitnego utworu artystycznego, który by w jakiś spo-
sób nie był od niego zależny. Sądzę, że jest to wystar-
czający tytuł do jego nieśmiertelności.
Artur Sandauer
Manifest surrealizmu
Tak długo trwa wiara w życie, w to, co życie — ży-
cie
realne,
rzecz jasna — ma w sobie najbardziej
znikomego, aż wiara ta w końcu się gubi. Człowiek, ów
marzyciel ostateczny, coraz bardziej zniechęcony swą
dolą, robi z trudem przegląd rzeczy, z których wypa-
dło mu czynić użytek. Wszedł w ich posiadanie przez
niedbalstwo lub przez wysiłek, przeważnie przez wy-
siłek, jako że zgodził się pracować, w każdym razie nie
powstydził się spróbować swego szczęścia (tego, co na-
Manifest surrealizmu (1924) to tekst dziś już klasyczny
i prosty lub też — jeśli kto woli — uklasyczniony
i uproszczony przez historię. Tłumacząc go, dziwiłem
się niejednokrotnie, jakim sposobem utwór ten mógł
kiedyś działać tak eksplozywnie; do tego stopnia oczy-
wiste wydają się z półwiecznej perspektywy niektóre
112
Andre Breton
Manifest surrealizmu
113
zywa swym szczęściem!). Wielka skromność przypada
mu teraz w udziale: wie, ile kobiet miał, w jak pocie-
sznych awanturach się kompromitował; dostatek czy
bieda — wszystko to furda, pod tym względem przy-
pomina nowo narodzone dziecię, co się zaś spokoju su-
mienia tyczy, przypuszczam, że się z łatwością bez nie-
go obywa. Jeśli zachował choć trochę rozsądku, jedy-
ne, co mu zostaje, to zwrócić oczy w stronę dzieciń-
stwa, które — mniej lub bardziej zmasakrowane przez
wysiłki poskramiaczy — zachowuje dlań wciąż jesz-
cze wiele uroku. Tam — brak jakichkolwiek znanych
rygorów otwiera przed nim perspektywę wielu żywo-
tów równoczesnych. Przywiązuje się do tego złudzenia;
wszystko jest dostępne natychmiast i bez kresu. Co
rano dzieci wychodzą bez strachu. Wszystko jest blis-
kie, najnędzniejsze warunki materialne są znakomite.
Lasy są białe lub czarne, nigdy spać nie pójdziemy.
Prawda, nie można posuwać się tak daleko, nie o sa-
mą odległość tu chodzi. Niebezpieczeństwa się piętrzą,
człek daje za wygraną, wycofuje się stopniowo z tere-
nów do zdobycia. Owej wyobraźni, która nie znała gra-
nic, pozwoli odtąd działać tylko w kręgu dowolnie poj-
mowanej użyteczności. Niedługo jednak godzi się ona
na tę drugorzędną rolę i na ogół, około dwudziestego
roku życia, woli pozostawić człowieka jego mroczne-
mu losowi.
Niech no spróbuje teraz, z tej czy innej okazji, czu-
jąc, że wymykają mu się jedna po drugiej wszelkie ra-
cje istnienia, że stał się niezdolny, by stanąć na wy-
sokości jakiegoś zadania wyjątkowego, jak miłość cho-
ciażby, niech no spróbuje odnaleźć siebie — klapa!
Ciałem i duszą dostał się w jarzmo tyrańskich konie-
czności praktycznych, których nie wolno mu tracić
z oczu. Jego gestom braknie odtąd formatu, jego my-
ślom — rozmachu. Z wszystkiego, co mu się przytrafia
lub przytrafić może, dostrzegać będzie odtąd tylko to,
co łączy dane wydarzenie z szeregiem wydarzeń po-
dobnych, wydarzeń, w których nie uczestniczył, wy-
darzeń chybionych. Co tu dużo gadać, sądzić o nich
będzie na podstawie jednego z nich, bardziej pociesza-
jącego w swych skutkach niż inne. Za żadną cenę nie
dojrzy w nim swego wybawienia.
Co wielbię w tobie, kochana wyobraźni, to twoją
niezdolność do wybaczania.
Tylko słowo ,,swoboda" może mnie jeszcze wprawić
w zachwyt; tylko ono może podsycać, bez końca, stary
ludzki fanatyzm. Odpowiada bez wątpienia mym naj-
bardziej uzasadnionym aspiracjom. Obok tylu niesz-
część, które dziedzicznie na nas spadają, pozostaje nam,
trzeba przyznać,
maksymalna swoboda
ducha. Tylko
od nas zależy, by nie zrobić z niej złego użytku. Uczy-
nić z wyobraźni niewolnicę — nawet za cenę ocalenia
tego, co się wulgarnie określa jako szczęście — to
uchylać się najwyższemu trybunałowi, jaki w nas za-
siada. Tylko wyobraźnia mówi mi o tym, co
być może,
i
już to wystarczy, by złagodzić nieco straszliwe jej
ograniczenia; wystarczy, by się jej oddać bez obawy
przed błędem (jak gdyby można było błądzić bardziej).
W jakim punkcie staje się ona groźna i gdzie kończy
się bezpieczeństwo ducha? Czy możliwość błędu nie
stanowi dla ducha szansy ocalenia?
Pozostaje obłęd, ,,obłęd, który się zamyka w do-
mach wariatów", jak ktoś słusznie zauważył. Ten czy
tamten... W istocie, każdy wie, że możliwość więzienia
obłąkanych zawdzięczamy paru czynnościom niezbyt
prawomocnym i że, gdyby nie te czynności, ich swo-
8 — Antologia...
114
André Breton
Manifest surrealizmu
115
bodą czy raczej to, co z tej swobody dostrzegamy, nie
mogłoby ulec zagrożeniu. Że padają oni w pewnej mie-
rze ofiarą własnej wyobraźni, pierwszy to przyznam —
w tym sensie, że skłania ich ona do przekraczania pe-
wnych zasad, których naruszenie stanowi groźbę dla
gatunku, o czym wszyscy doskonale wiedzą. Ale głę-
boka ich obojętność zarówno wobec krytycznych uwag,
jak i wobec rozmaitych kar, które się im wymierza,
każe przypuszczać, że cenią obłęd swój dość wysoko,
by móc znieść fakt swego w nim odosobnienia. I w
rzeczywistości, iluzje, halucynacje itp. stanowią nie-
bagatelne źródło rozkoszy. Dają one pokarm zmysło-
wości najbardziej statecznej i wiem, że przez niejeden
wieczór mógłbym obłaskawiać tę śliczną łapuchnę, któ-
ra na ostatnich stronicach
Inteligencji
Taine'a dopusz-
cza się wymyślnych figlików
1
. Wyznania wariatów —
mógłbym je prowokować przez całe życie. Są to lu-
dzie skrupulatnej uczciwości, których niewinność da
się jedynie porównać z moją. Szaleńców trzeba było,
by ruszyć z Kolumbem na odkrycie Ameryki. I pa-
trzcie, jak szaleństwo to wcieliło się i trwa.
Przenigdy lęk przed obłędem nie zmusi nas do zwi-
nięcia sztandaru wyobraźni.
Należy postawić pod pręgierz — po materialistycz-
nej — postawę realistyczną. Ta pierwsza — o wiele
bardziej poetycka — zakłada u człowieka potworną,
co prawda, pychę, ale nie powtórny i głębszy upadek.
Trzeba w niej widzieć przede wszystkim słuszną reak-
cję na niektóre komiczne tendencje spirytualizmu.
Wreszcie, da się ona pogodzić z pewną powagą ducha.
Postawa realistyczna natomiast, wychodząca z po-
zytywizmu, od św. Tomasza po Anatola France'a, wy-
daje mi się zaprzeczeniem wszelkiej górności, intelek-
tualnej i moralnej. Brzydzę się nią jako połączeniem
przeciętności, zawiści i płaskiego zarozumialstwa. Ona
to daje początek owym śmiesznym książkom, owym
obrażającym sztuczydłom. Potęguje się na terenie
dziennikarstwa, wypiera naukę i sztukę, stara się schle-
biać najniższym gustom: jasność graniczy w niej z idio-
tyzmem, pieskie życie. Odbija się to na pracy najwy-
bitniejszych umysłów, które — w ślad za innymi —
przyjmują zasadę najmniejszego wysiłku. Grotesko-
wym skutkiem tego stanu rzeczy jest mnogość powieś-
ci. Każdy pcha się ze swoją „obserwacyjką". Czując
potrzebę oczyszczenia, p. Paul Valéry proponował nie-
dawno, by wydać antologię, zawierającą możliwie jak
największą ilość początków powieściowych, po których
niedorzeczności wiele sobie obiecywał. Najznakomit-
szych autorów wzięto by tu pod uwagę. Pomysł taki
przynosi niewątpliwie zaszczyt Paulowi Valéry, który
jeszcze onegdaj, mówiąc o powieści, zapewniał mnie,
że co do niego — nigdy nie zgodzi.się napisać: ,,Mar-
kiza wyszła o piątej". Ba! Ale czy dotrzymał słowa?
Jeżeli powieści uciekają się niemal wyłącznie do te-
go stylu sprawozdawczego, którego przykład stanowi
powyższe zdanie, to dlatego, że ambicja ich autorów
nie sięga, rzec trzeba, zbyt wysoko. Charakter okoli-
cznościowy, niepotrzebnie drobiazgowy, każdej z ich
informacyj każe mi przypuszczać, że bawią się moim
kosztem. Nie oszczędzają mi żadnego z wahań bohate-
ra: czy ma być blondynem, jak go nazwać, czy spotka-
my go latem? Wszystkie te pytania rozstrzygają raz
na zawsze, na chybił-trafił; jedyne, co pozostaje w
1
,,Pacjentowi AM — pisze Taine w Intelligence (Paris 1906, s. 397) —
przywidziała się dłoń kobieca „biała", smukła, pulchna, o czarującym
kształcie..." [przyp. tłum.].
116
André Breton
Manifest surrealizmu
117
mojej kompetencji, to zamknąć książkę, co też nie
omieszkuję uczynić w okolicach pierwszej stronicy.
A opisy! Nic nie dorówna ich nicości! Są to serie ry-
suneczków z wypisów, autor poczyna sobie coraz śmie-
lej, korzysta ze sposobności, by mi podsuwać swe po-
cztówki, szuka mej zgody na temat komunałów:
„Pokój, do którego wprowadzono młodzieńca, wy-
tapetowany był żółtym papierem. W oknach wazoniki
z geranium i muślinowe firanki. Wszystko to oświe-
tlone krwawo zachodzącym słońcem. W pokoju nie by-
ło nic szczególnego. Meble z żółtego drzewa były wszy-
stkie bardzo stare. Kanapa z wygiętym oparciem, owal-
ny stół naprzeciw kanapy, toaleta i lustro między okna-
mi, krzesła pod ścianami, dwa albo trzy sztychy, przed-
stawiające młode Niemki z ptaszkami — oto jak wy-
glądało umeblowanie"
2
.
Nie chce mi się wierzyć, by umysł ludzki mógł
choćby na chwilę, zajmować się tego rodzaju
tema-
tami.
Ktoś powie, że ta szkolna ilustracja jest tu na
swoim miejscu, że autor ma swoją rację, by mnie nią
zamęczać. Ale i tak traci czas, bo nie wchodzę do jego
pokoju. Nie bierze mnie lenistwo czy znudzenie in-
nych. O ciągłości życia mam pojęcie zbyt niestałe, by
to, co we mnie najlepsze, zestawiać ze swymi chwila-
mi depresji czy słabości. Gdy się przestaje czuć, należy
milczeć. I proszę mnie zrozumieć: nie oskarżam braku
oryginalności o brak oryginalności. Mówię tylko, że
nie uwzględniam pustych momentów swego życia i że
uważam za rzecz niegodną człowieka notowanie chwil,
które wydają mu się takimi. Ten opis — pozwólcie mi
go — wraz z tymi innymi —
opuścić.
Hola, jestem przy psychologii, który to przedmiot
budzi moją nieprzepartą wesołość.
Autor dobiera sobie bohatera, a skoro ten jest da-
ny, każe mu wędrować przez świat. Cokolwiek by się
stało, postać ta, której akcje i reakcje są doskonale
przewidywalne, ma sobie za święty obowiązek, by do-
tyczące jej rachuby, wydając się zawodne, okazywały
się zarazem niezawodne. Fale życia unoszą ją, toczą,
zanurzają; ona pozostaje raz na zawsze
uformowana.
Zwykła partia szachów, która mało mnie bawi: czło-
wiek — kimkolwiek by był — nie jest godnym mnie
przeciwnikiem. Czego znieść nie mogę, to owych ża-
łosnych dyskusji nad takim czy innym posunięciem —
tam, gdzie nie można ani wygrać, ani przegrać. Jeśli
zaś gra nie warta świeczki, jeśli wszelka próba, by
uzasadnić obiektywnie owo odwoływanie się do psy-
chologii, spełza, jak w danym wypadku, na niczym, to
czyż nie należałoby raczej abstrahować od tych kate-
gorii w ogóle? ,,Rozmaitość jest tak duża, że wszelkie
rodzaje głosu, wszelkie sposoby chodzenia, kaszlania,
siąkania, kichania..."
3
. Jeśli w gronie nie ma dwu wi-
nogron podobnych, to dlaczego chcecie, bym opisywał
jedno przez drugie, przez wszystkie inne, bym czynił
je winogronem jadalnym? Kusi nas nieuleczalna ma-
nia, by sprowadzać nieznane do znanego, by klasyfi-
kować. Analiza bierze górę nad uczuciem
4
. Stąd owe
rozwlekłe wywody, które siłę przekonywającą za-
wdzięczają właśnie swej dziwaczności i usiłują zdobyć
czytelnika posługując się słownictwem abstrakcyj-
nym — dość zresztą niesprecyzowanym. Gdyby ozna-
czało to inwazję pojęć ogólnych z filozofii do innych
2
Dostojewśki,
zbrodnia i kara.
3
Pascal.
4
Barrés, Proust.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wzory-tatuazy.htw.pl