• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    prostu zobaczył wyraz jego twarzy, bo zaskomlał i uciekł w dół drogą. Mikołaj z trudem
    wdrapał się na ramę roweru i pojechał za nim.
    Dzięki znacznemu spadkowi stoku rozwinął ogromną prędkość. Pies odwrócił się, aby
    stawić mu czoła zębami i pazurami, ale zrobił to tak pechowo, że dostał się prosto pod
    koła. Rower przejechał mu po gardle pozbawiając życia. Zwierzę jeszcze biło nogami w
    powietrzu, gdy "myśliwy" zeskoczył z roweru i jednym cięciem noża pozbawił je tylnej
    łapy. Zdarł skórę kilkoma cięciami i wgryzł się ze szlochem w dymiący, drgający jeszcze
    ochłap. Los sprzyjał mu. Po pierwszych kilku kęsach spostrzegł niedużą mulistą kałużę.
    Woda.
    Posiliwszy się ukląkł i podziękował Bogu za zesłane pożywienie. Nigdy nie uczył się
    modlić, dobierał słowa tak jak rodziły się w jego głowie. Góry były milczące i
    odwieczne, niebo miało głęboko błękitny kolor. Wiatr ucichł. W pustej przestrzeni
    rozbrzmiewała tylko ta cicha nieskładna modlitwa. Było coś nieludzkiego w tej scenie.
    Mikołaj wypoczywał do wieczora, pozwalając, aby zawartość kałuży przeniknęła do
    jego odwodnionych tkanek. Surowe mięso buntowało się trochę w jego wnętrzu.
    Wieczorem zebrawszy siły wsiadł na swój zdezelowany rower i powoli ruszył ku morzu.
    Wkrótce natrafił na tablicę:
    MO- I- RANA 20 KM
    Nie znał łacińskiego alfabetu, ale pierwsze dwie litery były takie same. Mo. Miasto o
    którym wspominała mu kiedyś matka. Drugiej części napisu nie mógł zidentyfikować,
    ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Z ust wyrwał mu się skowyt tryumfu. Docisnął
    mocniej pedały i pojechał w dół serpentynami drogi, a resztki psa przypięte do bagażnika
    podskakiwały wesoło.
    Koniec tomu pierwszego.
    Warszawa - Wojsławice 1986 - 1999
    174
    - Tak naprawdę to o co chodziło z tym sterowaniem? - zapytałem.
    Skrzywił się.
    - To nieładnie podsłuchiwać.
    - Wiem, ale niechcący mi się usłyszało.
    - Więc zapomnij.
    - Uczycie konia mówić po ludzku?
    - Więc to widziałeś? No dobra. Powiem ci. Pracujemy nad metodami ogłupiania
    dużych ilości ludzi i kierowania tłumem jak lawiną w ściśle określonym kierunku.
    Mówiłem tym kretynom, żeby nie ryzykowali na razie w warunkach polowych, ale
    widać oni wolą narażać się na dekonspirację. Nic więcej nie możesz wiedzieć - podniósł
    ostrzegawczo rękę widząc, że chcę zadać pytanie.
    Wobec takiego postawienia sprawy nie zadawałem już pytań. Nie mogłem się połapać
    co było realne, a co nie. Czy klacz faktycznie pod wpływem tej hipnotyzującej muzyki
    starała się mówić po ludzku, czy też to tylko mi się uroiło. Maciek czekał z kolacją. Na
    widok Derka ucieszył się. Hrabia przeszedł od razu na ukraiński, co nie sprawiało mu
    trudu, gdyż operował biegle wszystkimi językami słowiańskimi, nawet narzecza słowian
    połabskich nie były mu obce.
    Z samochodu wyciągnął butelkę wina Saint Briac i hulaliśmy aż do rana śpiewając
    czastuszki po rosyjsku i ukraińsku, oraz polskie pieśni biesiadne, których znajomość
    także nie była gościowi obcą... Gdzieś nad ranem zadzwonił widelcem o kieliszek.
    Szumiało mi już trochę w uszach a Maciek wyglądał na zupełnie trzeźwego.
    - Myślę, że niezależnie od tego co się stanie i jak się dalej rozwiną twoje kontakty
    towarzyskie - zamyślił się na moment - czekają cię tu Tomaszu dobre lata.
    *
    Wysoko w górach było zimno. Zimno i sucho. Mikołaj Melechow leżał na poboczu
    szosy i cierpiał. Skręcało go z głodu w sposób potworny. Drżącą dłonią wydobył z
    kieszeni kalendarzyk i wpatrzył się w niewyraźnie wydrukowane literki.
    - Trzydziesty lipca - wyszeptał.
    Gardło miał wyschnięte na wiór. Nie mógł sobie przez dłuższą chwilę przypomnieć
    gdzie jest, po chwili pamięć wróciła.
    - Jestem na przełęczy - wymamrotał. - Za tymi górami jest Norwegia. Ale po co ja tam
    właściwie jadę?
    Zemdlał z głodu. Umysł wyłączył się. Zaniknęło potworne uczucie łaknienia. Ciało
    wyłączało się sekcja po sekcji. Nogi, ramiona... Oddech spadał, serce biło coraz wolniej,
    by wreszcie ustabilizować się na poziomie jednego uderzenia na minutę. Wychudzone i
    równie niemal jak on głodne psisko zlazło z góry. Przystanęło węsząc. Poczuło woń
    śmierci. Zaczęło skradać się w jego stronę. Nie poruszył się. Pies przystanął nad jego
    nogą i po chwili wahania wgryzł się w ciało. Mikołaj ocknął się. Pies przerażony
    odskoczył. Leżący uniósł głowę.
    Pies - pomyślał w pierwszej chwili obojętnie, ale niespodziewanie w mózgu zapaliła
    mu się jakaś lampka. Pies to mięso! Kundel musiał usłyszeć jego myśli, a może po
    173
    Mylił się.
    Popatrzyłem na jego wysokie czoło. Jakie tajemnice kryły się w jego czaszce?
    Zdecydowałem się je poznać. Przecież jeśli my dwaj jesteśmy tacy, muszą być także
    inni. Tacy jak my. Kocioocy.
    Po przerwie pokazali parę sztuczek iluzjonistycznych i kobietę - gumę. Wszystko to
    było bardzo zajmujące, ale czekałem na konie. Z twarzy Derka widać było, że też tylko
    na to czeka. Wreszcie doczekaliśmy się. Na arenę wjechało kilku facetów na koniach w
    tym brat Juli- an. Pokazali kilka kozackich sztuczek, w rodzaju chowania się za bokiem
    konia.
    - Też to potrafię - szepnąłem do Derka.
    - Już niedługo - odpowiedział.Po kilku pokazach w rodzaju ścinania w powietrzu
    szablami rzutek, wyjechali z areny. Światła przygasły. Na arenę wjechała Juli- an na
    swojej mleczno białej klaczce. Miała na sobie długą suknię, która opadała zasłaniając
    zad klaczki. Wydawało się że pragnęła zasugerować widzom, że jest przyrośnięta do
    konia. Gdzieś za kulisami ktoś zaczął grać na flecie. Uszy więdły. Klaczka zaczęła
    tańczyć. Derek skrzywił się. Okropnie się skrzywił. - Mówiłem im, że tego nie może
    być - powiedział po rosyjsku. - To niebezpieczne. Można sobie uszy uszkodzić.
    Poczułem dziwną lekkość. Dziewczyna zsiadła z konia. Klacz zaczęła dziwnie rżeć.
    Minęło parę sekund zanim zorientowałem się, że próbuje coś powiedzieć. Juli- an coś do
    niej powiedziała. Uspokoiła się. Cyrk był oświetlony jasno, jak przedtem, a klaczka
    pokazywała jak umie liczyć na dużych liczydłach. Odniosłem wrażenie jakby wycięto mi
    kawałek mózgu.
    - Dosypałeś LSD do jedzenia? - zapytałem szeptem Derka.
    - Wyjaśnię ci to później - odszepnął. - Patrz, to ładne.
    Klown wniósł stolik, na którym stał urodzinowy tort z dużą ilością świeczek. Klaczka
    zdmuchnęła je. Potem pokazali jeszcze ćwiczenia na batucie. Przedstawienie skończyło
    się paradą wykonawców. Wyszliśmy. Juli- an czekała na Derka. Przebrała się już w
    normalny strój.
    - Co wyście narobili - wrzasnął na nią po rosyjsku hrabia.
    - Polecenie ośrodka badań naukowych w Saint Briac - odgryzła się. - Dziesięć procent.
    - Następnym razem, żeby potwierdzić badania na ochotnikach podpalicie tą budę.
    - Sterowanie tłumem to pierwszy priorytet...
    Urwała nagle. Zobaczyła mnie i Ingrid. Staliśmy wprawdzie w pewnej odległości, ale
    strasznie się wydzierali.
    Zaczęli szeptać do siebie, najpierw gniewnie, potem łagodniej. Wreszcie pocałowali
    się na pożegnanie i Derek podszedł do nas.
    - Wybaczcie - powiedział. - Jedziemy?
    Wsiedliśmy i pojechaliśmy do domu.
    - Jak się podobało? - zapytał.
    - Piękne przedstawienie, ale stało się coś dziwnego, gdy tańczyła na koniu -
    powiedziała Ingrid. - Tak jak gdyby mnie na moment zamroczyło. Widziałam jak gdyby
    płomyki Św. Elema wokoło konia, co to było?
    Najwidoczniej nie widziała tego koszmaru, co ja.
    - To taki eksperyment psychologiczny - powiedział Derek. - Widzisz dźwięk fletu
    może wywoływać stany zbliżone do transu. Uboczny skutek. Stosują tą muzykę, bo przy
    niej klaczka lepiej tańczy. Zwracałem im na to uwagę.
    Kity. To było coś innego. Czułem wyraźne mrowienie. Generator infradźwięków?
    Wróciliśmy dość późno. Odwieźliśmy dziewczynę do domu, gdzie przekazałem ją jej
    bratu. Była dość zaspana i leciała przez ręce.
    Wreszcie znaleźliśmy się na drodze do domu.
    172
    - Powiedzmy, że chciałem ci dostarczyć wrażeń.
    - Mydlicie oczy, hrabio. Zbyt dobrze cię znam, żeby wiedzieć, że wszystko co robisz
    wynika z jakichś głębszych pobudek.
    - Ojojoj. Z tak błyskotliwą inteligencją zrobiłbyś karierę w KGB. Ale i tu znajdziemy
    dla ciebie zajęcie. Niech no teraz ja posłużę się inteligencją. Przyjechaliście, żeby
    zobaczyć przedstawienie?
    Poczułem jego myśl, jak przeczesuje mi mózg, szukając odpowiednich wzorców
    języka norweskiego. Wrażenie było dość nieprzyjemne, pociemniało mi w oczach.
    Poczuł to, bo wycofał się.
    - Tak.
    - To się dobrze składa, bo ja też mam taki zamiar. Macie już bilety powrotne?
    Nie mieliśmy, co okazało się szczęśliwym zrządzeniem losu, bo Derek był
    samochodem i wybierał się do Bodo. Ingrid poklepała się po brzuchu.
    - Pełny - powiedziała z zadowoleniem.
    - Smakowało? - zaciekawił się.
    - Znakomite. Umiesz Thomas coś takiego przyrządzić?
    - Oczywiście. Nauczę cię.
    Do cyrku pojechaliśmy samochodem Derka. Pod namiotem było raczej pustawo.
    Widocznie tubylcy nie rozumieli tej formy rozrywki, a może winą należy obciążyć jakąś
    ekologiczną organizację, która nalepiła na afiszach kartki ze zniechęcającymi hasłami.
    Program był bardzo dobrze zrobiony. Jakaś kicia w czymś w rodzaju halki huśtała się na
    trapezie, druga chodziła po linie w towarzystwie małpiej rodzinki. Akrobaci ustawiali się
    w piramidę. Nie zabrakło zręcznego iluzjonisty, który pokazał wyciąganie królików z
    kapelusza, i łykanie ognia. Potem była krótka przerwa i tresura dzikich zwierząt, które
    reprezentowane były przez trzy małe tygryski, oraz dwa duże tygrysy.
    W czasie przerwy Ingrid poszła do toalety.
    - Telapatia? - zagadnąłem Derka.
    Uśmiechnął się.
    - To działa tylko między nami. Choć, zdarzały mi się przypadki łapania jakichś
    okruchów z myśli innych. Zasięg około stu metrów. Choć parę razy odbierałem coś w
    rodzaju komunikatów z daleka. Miało to swoje dobre strony, jak chodziłem z bratem do
    szkoły. Zauważyłeś przy nauce języków, że czasami znasz słowa, których jeszcze się nie
    uczyłeś?
    - Tak.
    - Ściągasz je mimowolnie z mózgu rozmówcy. Po prostu patrz mu w oczy i mów.
    Opanujesz każdy język. Nawet keczua.
    - Co oznacza słowo pacha?
    - Czasoprzestrzeń, rzeczywistość znajdującą się w ruchu, jednocześnie to co żywe i to
    co martwe. Relacje pomiędzy materią organiczną i nieorganiczną. Pacha to
    skondensowane życie i skondensowana przestrzeń. I w pewnym sensie także czas.
    Wszystko co żyje na ziemi podlega odwiecznym rytmom wyznaczanym przez fluktuacje
    pacha.
    - Za wyjątkiem nas?
    - Tak mi się wydaje. Rozmawiałem z indiańskimi szamanami w Andach. Twierdzą, że
    tkwimy zatopieni w pacha jak owady w bursztynie. Oczywiście przepływa także przez
    nas, ale raczej nas omija.
    171
    Nie minęło pięć minut jak przed Ingrid stanął talerz ruskich pierogów.
    - Co to jest? - zdziwiła się.
    - To smaczne, jedz póki ciepłe - powiedziałem.
    - Co tam u ciebie słychać? - zagadnął Derek. - Dawno się nie widzieliśmy...
    Mówił po polsku, ze śpiewnym zabużańskim akcentem. Od czasu do czasu dorzucał
    kilka słów po rosyjsku.
    - A widzieliśmy się kiedykolwiek? Chciałbym podziękować za wszystkie starania. I
    jeśli można trochę dalszych informacji...
    Kiwnął energicznie głową, ale nie odezwał się.
    - Rozumiałem o czym rozmawiacie - zauważyłem.
    - Och, to zupełnie proste. Ściągasz z mojego umysłu klucz fonetyczny.
    Wyjął z kieszeni nóż i przejechał sobie po palcu. Rana prawie nie krwawiła a po
    chwili zaschła.
    - Szybka regeneracja. Trawa. Psi węch. Mówi ci to coś? - uśmiechnął się i puścił do
    mnie oko. Klinowate kocie źrenice...
    - Hm... Jesteś taki jak ja. Jesteśmy spokrewnieni?
    - Jedna krew. Sądziliśmy, że jesteśmy jedyni, zanim w Mandżurii mój pradziadek nie
    spotkał Ałmaza Paczenki.
    - To kim jestem? Jesteśmy?
    - Na razie nie do końca rozgryzłem ten problem. Będziemy mieli czas o tym
    porozmawiać.
    - Chciałbym dowiedzieć się wszystkiego...
    Pokręcił głową.
    - Zaufaj swojej pamięci. Musisz odblokować wszystko co się da. Uszkodzenia mózgu
    były poważne i pewne elementy zapewne nie przypomną ci się nigdy. Ale przecież nie
    wszystko uległo wymazaniu. Na dobrą sprawę powinieneś już nie żyć. Ale skoro twój
    mózg pracuje musimy zbadać jego zasoby. Wspólnie. Jestem twoim terapeutą.
    - Pięć lat w murach tego obleśnego zakładu, to jak rozumiem element terapii?
    - Zgadnij. Nie, to nie element. Szukałem cię przez trzy lata. Ciebie i Ihora. Byłem
    pewien, że go zabili, ale sądziłem, że oszczędzili ciebie. Nie wiedziałem tylko po której
    stronie granicy jesteś. Straciłem dużo czasu na poszukiwania w ZSSR. A gdy znalazłem
    pomyślałem, że trzeba trochę jeszcze utrwalić wzorce kulturowe. Dlatego nie
    przyjechałeś tu dwa lata temu, ale teraz. Pewnie było ci ciężko...
    - To prawda.
    - To Pawcio cię znalazał. Napisał kartkę, że do jego szkoły chodzi chłopiec z domu
    dziecka, który ma zaklęśnięcie za uchem i kocie oczy. Wydało mi się to niemożliwe, bo
    zbieg okoliczności byłby zbyt duży, ale ostatecznie jesteśmy anomaliami. - Czym? -
    Nasze pojawienie się zakłóca przepływ tego, co Indianie keczua nazywają pacha. Wyjął
    z kieszeni garść norweskich monet i podrzucił je w powietrze. upadły na stół. Wszystkie
    odwróciły się reszką do góry.
    - Rozumiesz? To nic dziwnego, że się tu spotkaliśmy. Po prostu przypadek, a
    przypadki będą nam zawsze towarzyszyć. Co do twojej pamięci: Maciek powinien, jego
    obecność sprawi, że stopniowo co nieco ci się przypomni. Książę pokazał ci swój
    magazyn?
    - Tak. Zawartość sejfu też. Mówił, że to na twoje polecenie. Wyjaśnisz mi dlaczego?
    Jakoś naturalnie przeszliśmy na ty. Zamyślił się.
    170
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl