• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    ANNE MCCAFFREY
    ELIZABETH MOON
    SASSINAK
    Tom 1 cyklu PLANETA PIRATÓW
    (Tłumaczył: MARCIN ŁAKOMSKI)
    KSIĘGA PIERWSZA
    ROZDZIAŁ PIERWSZY
    Kiedy wreszcie okazało się, że transportowiec jest spóźniony, nikogo to już nie
    obchodziło. Uroczystość rozpoczęła się dwa dni wcześniej według czasu miejscowego, kiedy
    ostatni pociąg- pełzak przybył z Zeebin. Sassinak wraz z innymi uczniami szkoły średniej
    wyszła na powitanie, pomogła wyładować kanistry z luku pasażerskiego i zaczęła włóczyć się
    po zatłoczonych ulicach.
    Rok wcześniej była jeszcze odrobinę za młoda, by korzystać z podobnej wolności.
    Nawet teraz przerażał ją trochę cały ten zgiełk i zamieszanie. Liczba mieszkańców miasta
    wzrastała trzykrotnie podczas tygodniowej uroczystości, kiedy przybywały pojazdy z rudą.
    Byt tu każdy rolnik, górnik, technik i inżynier od pociągów-pełzaków, każdy, kto tylko mógł
    przybyć do miasta, a nawet niektórzy z tych, co nie powinni się tu znaleźć. Kiedy takie tłumy
    krzątały się pomiędzy rzędami jednopiętrowych budynków z prefabrykatów, służących
    młodej kolonii za mieszkania i magazyny i sklepy, Sassinak wyobrażała sobie, że znajduje się
    w prawdziwym mieście, pośród budynków wystrzelających w niebo świata, o którym
    mówiono jej w szkole i który miała nadzieję odwiedzić kiedyś w przyszłości.
    Spostrzegła grupkę dzieciaków ze szkoły. Rozpoznała nową, n komiczną fryzurę
    Caris. Przecisnęła się między dwoma lawirującymi poprzez tłum górnikami i złapała za
    łokieć przyjaciółkę. która aż podskoczyła.
    - Co robisz! Sass, ty idiotko, myślałam, że to...
    - Pijany górnik, jasne. - U boku koleżanki czuła się bezpieczniej i odrobinę doroślej.
    Uśmiechnęły się do siebie i zatańczyły, parodiując holowizyjny serial Niezwykłe przygody
    Carin Coldae. Zanuciły nawet piosenkę z filmu. Ktoś z tylu zagwizdał, wice zaczęły biec. Z
    drugiej strony ulicy znajomy głos zawołał:
    - Przyszły bliźniaczki- szkielety!
    Pobiegły jeszcze szybciej.
    - Ten Sinder - oznajmiła Caris jakąś przecznicę dalej, kiedy zwolniły kroku - to
    planetarny gnojek.
    - Wcale nie planetarny, tylko gwiezdny. - Sassinak rzuciła przyjaciółce groźne
    spojrzenie. Obie były wysokie i szczupłe. Dowcip Sindera o bliźniaczkach- szkieletach
    słyszały wiele razy i nie mogły go już znieść.
    - Międzygwiezdny. - Caris zawsze musiała mice ostatnie słowo.
    - Nic będziemy chyba rozmawiać o Sinderze. - Sassinak poszperała w kieszeni kurtki i
    wyciągnęła pierścień kredytowy. — Zacznijmy wydawać pieniądze...
    - To się nazywa przyjaciółka! - zaśmiała się Caris, z lekka popychając Sass w
    kierunku najbliższego stoiska z jedzeniem.
    Następnego dnia rodzice Sass uznali, że na ulicach będzie dla młodzieży zbyt
    niebezpiecznie. Dziewczyna próbowała przekonać ich, że nic jest już “młodzieżą", ale
    niczego nie wskórała Była pewna, że ma to coś wspólnego z brakiem opiekunki do dziecka
    oraz z przyjęciem dla dorosłych w bloku z ośrodkiem rekreacyjnym. Nastrój poprawiły jej
    nieco odwiedziny Caris. Przyjaciółka umiała dogadać się z sześcioletnią Lunzie lepiej niż
    rodzona siostra, tak więc Sass mogła czytać bajki dzieciakowi, Janukowi, który niedawno
    skończył trzy lata. Wieczór byłby nawet całkiem udany, gdyby nie to, że podczas gdy
    dziewczęta usiłowały upiec ciasteczka, Janukowi udało się rozsypać trzymiesięczną rację
    cukru. Caris pozbierała do puszki co się tytko dało, ale Sass obawiała się reprymendy matki.
    - Nic martw się - uspokoiła ją przyjaciółka.
    - Tak, ale... - Sassinak zmarszczyła nos. " Co to takiego? Ojejku!
    Ciastka omal nie spaliły się doszczętnie. Tym także mama nic będzie zachwycona. W
    dodatku Lunzie na pewno wszystko wypaple. Była w takim wieku, że usiłowała wszystkim
    udowodnić, iż zna już różnicę pomiędzy bajkami a prawdą i każdą opowieść poprzedzała
    słowami: “Mówię prawdę, nie kłamię." Sass nic mogła tego znieść, chociaż sama, mając pięć
    lat. udzieliła podobno nagany Koordynatorowi Bloku za użycie przy stole uprzejmego
    eufemizmu. Jak wszyscy twierdzą, rzekła wówczas
    - Odpowiednie słowo to “wykastrowany".
    Sass nie mogła uwierzyć, że zdarzyło jej się coś takiego. Nigdy w życiu. nawet w
    dzieciństwie, nie potrafiłaby powiedzieć czegoś podobnego przy stole. Sprzątała teraz
    kuchenkę, zbierając cukier i zastanawiając się, czy nie powinna wreszcie położyć Lunzie i
    Januka do łóżka.
    - Osiem dni. - Kapitan uśmiechnął się do pilota. - Osiem dni powinno nam w
    zupełności wystarczyć. Jakie to szczęście, że transportowiec jest spóźniony.
    Obaj roześmiali się. Dla nich było to starą sztuczką, dla wszystkich innych zaś
    wielką tajemnicą, w jaki sposób udawało im się zjawić akurat wtedy, kiedy statki “spóźniały
    się". Nie chcemy przecież żadnych świadków. Nie. - Pilot przytaknął skinieniem głowy. -
    Jeśli ci głupcy na nie spili się jeszcze na umór w oczekiwaniu na przybycie transportowca, to
    teraz nasza kolej. Podszyjemy się pod nich bez większych trudności, chyba że mówią w
    jakimś egzotycznym narzeczu -Zobaczmy... - Przerzucił strony informatora i potrząsnął Nie
    będzie kłopotu. To neogaesh, rodzinny język Orlena.
    - Pochodzi stąd?
    - Nie, ale tutejsi koloniści przybyli z Innish-Ire, a Orlen jest z zewnętrznej stacji
    Innish. Posługują się tym samym dialektem. To nowa kolonia, nie zmieniła się aż tak bardzo.
    Czy jednak tutejsze dzieciaki mówią językiem standardowym?
    Zgodnie z regulaminem Federacji powinny posługiwać się nim już w wieku ośmiu lat.
    Wszystkie kolonie zaopatrzono w taśmy i kostki informacyjne dla żłobków i przedszkoli. Nie
    będzie z tym problemu.
    Wezwany na mostek kapitański Orlen wymamrotał kilka zdań - chyba w neogaeshu -
    i nawiązał kontakt z głównym portem kosmicznym planety. “To nie zasługuje nawet na
    miano języka" pomyślał kapitan, dumny ze swojego lapidarnego, tonalnego chińskiego.
    Mówił też w języku standardowym i dwóch spokrewnionych z nim dialektach.
    - Twierdzą, że nie mogą dopasować naszego identyfikatora do danych z akt - odezwał
    się w języku standardowym Orlen, przerywając rozważania kapitana.
    - Powiedz im, że są pijani i nie znają się na rzeczy.
    - Powiedziałem im, że włożyli złą kartę, że mają nieaktualne informacje. Poszli
    sprawdzić, ale nie włączą sieci, dopóki nas nie sprawdzą.
    Pilot odchrząknął, dyskretnie zwracając na siebie uwagę. Kapitan spojrzał na niego.
    - Możemy wstawić im do komputera nasz kod... - zaproponował.
    - Nie. To zbyt młoda kolonia, mają system kontroli wewnętrznej. Schodzimy w dół,
    ale rozmawiaj z nimi, Orlen. Jeśli dobrze ich zagadasz, nie będziemy musieli przejmować się
    żadnymi środkami bezpieczeństwa.
    W kapsułach bojowych czekali już żołnierze. Mieli różnorodne uzbrojenie, zabrane z
    dziesiątków złupionych statków i pomniejszych baz. Brakło im jednak owej romantyki, jaka
    dawniej kojarzyła się z pojęciem piractwa. Byli napastnikami, gangsterami znacznie gorszymi
    od zwykłych najemników, a do tego doskonale zdawali sobie Sprawę z ceny, jaką przyjdzie
    im zapłacić, gdyby zawiedli. Federacja Inteligentnych Planet nie stosowała tortur, z rzadka
    wykonywała egzekucje, ale na samą myśl o tym, że zostaną wyczyszczeni, przejdą pranie
    mózgu, które zmieni ich w potulnych, pilnych pracowników, czuli przerażenie. Przestrzegali
    więc swego rodzaju dyscypliny, byli na swój sposób lojalni i posłuszni dowodzącym
    statkiem. W niektórych światach nazywano ich Strażą Wolnych Handlarzy.
    Kiedy przybył już ostatni pociąg-pełzak, czujność mieszkańców kolonii malała.
    Starszy technik Portu Kosmicznego miał za zadanie kontynuować nadzór i obserwację, ale
    zazwyczaj nie fatygował się, odkąd zainstalowano nowy nadajnik kontrolny, sygnalizujący
    pojawienie się statków i nawiązujący z nimi pierwszy kontakt. Po bardzo długim roku, po
    całych czterystu sześćdziesięciu dniach, nie zaszkodzi przecież mały łyczek na rozgrzewkę.
    Jeden łyk, potem następny... Kiedy wewnętrzny sygnalizator kontrolny nie uzyskał
    odpowiedzi na swój komunikat, gdy uruchomił system alarmowy, a wszystkie żarówki w sali
    kontrolnej zaczęły migać, układając się w przypadkowe, niezrozumiałe wzory, starszy technik
    pomyślał najpierw, że po prostu przegapił sygnał zewnętrznej wieży kontrolnej. Zdołał jakoś
    odnaleźć kombinację klawiszy i przycisków, która uspokoiła mrugające diody, uciszył też
    podekscytowany i niezbyt trzeźwy tłumek, który zgromadził się dookoła, by sprawdzić, co się
    stało. Jego dezorientację wzmógł jeszcze przyjacielski głos przemawiający przez głośniki w
    neogaeshu. Technik starał się wyjaśnić, że wystarczająco dobrze mówi w standardzie, ale
    plątał mu się język. Nagle okazało się, że kod identyfikacyjny statku nie pasuje do żadnego z
    zapisów. Przeklęci piloci-abstynenci! Siedzą w gwiazdach i nie mają nic lepszego do roboty,
    jak przeszkadzać uczciwym ludziom, którzy próbują się trochę zabawić. Niby z jakiej racji
    miałby wyświadczać im przysługę? Niech sami dopasują kod statku, albo, jeśli tego chcą,
    mogą lądować bez świateł sieci. Włączył funkcję wyszukiwawczą komputera i pociągnął z
    butelki kolejny haust.
    Otrzeźwiło go dopiero ostrzegawcze buczenie komputera. Statek zbliżył się, wisiał
    nad samym horyzontem, podchodził do lądowania... i leciał pod czerwoną banderą. “Piraci!" -
    pomyślał w osłupieniu. “To piraci! Niemożliwe..." Jednakże komputer, me oszołomiony
    alkoholem i nie powstrzymany przez pijanego technika, ogłosił już pełny alarm w budynku i
    w całym mieście. Ciepłym, spokojnym kobiecym głosem syntezator mowy oznajmił:
    - Uwaga! Uwaga! Zbliżający się statek został zidentyfikowany jako niebezpieczny.
    Uwaga! Uwaga!
    Lecz było już za późno.
    Sassinak i Caris jadły ostatnie przypalone ciasteczka, gawędząc ze sobą. Lunzie
    pojękiwała, przewracając się z boku na bok na łóżku, a Januk wyciągnął się jak długi i
    wyglądał jak jakiś przedmiot wyrzucony przez morze na brzeg.
    - Małe dzieci nie są istotami ludzkimi - stwierdziła Sass, nawijając na palec pasmo
    ciemnych włosów. - To obcy, którzy zmieniają kształt, jak Weftowie, o których czytałam. W
    ludzi zamieniają się dopiero potem, w wieku... - namyślała się przez chwilę - jakichś
    jedenastu lat.
    - Jedenastu lat?! Obie mamy teraz dwanaście, ale ja zawsze byłam człowiekiem...
    Sass z uśmiechem spojrzała na przyjaciółkę.
    - Ja nie byłam istotą ludzką, ale czymś specjalnym, innym.
    - Zawsze byłaś inna. - Caris odskoczyła, by uniknąć klapsa przyjaciółki. - Nie bij
    mnie, sama dobrze o tym wiesz. Gdybyś tylko mogła, byłabyś obcym.
    - Gdybym mogła, to uciekłabym z tej planety - Sass spoważniała na chwilę. - Jeszcze
    osiem lat, zanim pozwolą mi złożyć wniosek.
    - Wniosek? O co?
    - O cokolwiek. Nie, mam na myśli coś konkretnego... - Sama nie wiedziała, jak
    wyrazić marzenia o ekscytujących przygodach, cudach czekających w tajemniczym,
    ogromnym oddaleniu w przestrzeni i w czasie.
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl