• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Amy MeredithPolowaniePrologBojkotujesz prysznic? -zawołał Dave Perry. Włanie skończyli poniedziałkowy trening. Siedzęza tobš na historii, więc muszę ci to powiedzieć: zły pomysł.Kyle Rakoff rozemiał się, wymijajšc pozostałych zawodników drużyny futbolowej, którzykierowali się do sali gimnastycznej Liceum Deepdene.-Pobiegnę do domu. Tam się umyję -odkrzyknšł. Biegł tyłem i mówił: -A potem do BigOla's. Wybacz, Dave. Wiem, że uwielbiasz podglšdać mojš wspaniałš nagoć.Dave rozemiał się sztucznie i zniknšł w drzwiach sali. Kyle wyszczerzył zęby w umiechu,odwrócił się i lekko przyspieszył. Mięnie zaprotestowały -dzisiaj trening był masakryczny alejednoczenie bieg sprawiał mu przyjemnoć. Rozgrzane ciało Kyle'a mruczało" jak silniklamborghini.Może zdšży do Ola's przed Helenš. Dzisiaj po południu miała korepetycje z matematyki.Potrzebowała ich -jeli nie będzie uważać, może skończyć z jedynkš na koniec semestru.Kyle umiechnšł się szeroko i zaczšł fantazjować. Helena się spóni. A ta nowa dziewczyna...Brynn? Brenda? Na pewno jako na B"... może już tam będzie.Kto musiał jej powiedzieć, że po szkole wszyscy chodzš do lodziarni przy Main Street. Tookazja, żeby trochę nad niš popracować. Może nawet zaproponuje, że pokaże tej B-Co-Tammiasto i okolicę.Przyjacielski gest to przecież nic złego.Helena oczywicie była wspaniała i w ogóle, ale Kyle nie uważał się za monogamistę. Narazie -w teorii. A B-Co-Tam była naprawdę liczna: króciutkie włosy i dłuuuugie nogi. Amoże w Ola's będzie też Eve Evergold? Jasne, kilka razy spławiła go, kiedy chciał jš zaprosićna kawę, ale przecież nie może odmawiać wiecznie. Kiedy, niedługo, zanurzy ręce w długichciemnych włosach Eve, a jej ciemnoniebieskie oczy zalniš na jego widok.Kyle postanowił pobiec skrótem przez las. Zeskoczył z chodnika na jednš z wšskich, krętychcieżek. Opadłe licie szeleciły pod stopami. W ten sposób będzie w domu jakie pięć minutwczeniej. I nie będzie stał długo pod prysznicem. Tak, zdecydowanie uda mu się zdšżyć doOla's przed Helenš!wierkowa gałš trzepnęła go w ramię. Drzewa rosły cianiej, niż zapamiętał -może dlatego,że ostatni raz szedł tym skrótem jako dziesięciolatek i na pewno był znacznie mniejszy.Powinien częciej tędy chodzić. Słonawa bryza znad oceanu przyjemnie mieszała się zzapachem lasu. Było chłodno, mrocz nie i cicho. Kyle zwykle słuchał muzyki, ale dzi zostawił iPoda w szafce w szatni, a cisza była... nawet przyjemna. Może warto się tu kiedyrozejrzeć za miejscem na romantycznš schadzkę?Zazwyczaj rozpalał dla dziewczyn ognisko na plaży, ale mała odmiana...Szelest w krzakach po lewej wyrwał go z zadumy. To pewnie lis, pomylał. Mnóstwo ichbyło w okolicy. Mama zostawiała im czasami resztki kurczaka. Lubiła siadać na tarasie napiętrze i obserwować zwierzaki. Nazywała to lisim patrolem. Zwykle nie obywało się bezkoktajli.Tata też lubił posiedzieć na tarasie z koktajlem, ale nie znosił dokarmiania lisów. Uważał, żesš szkodnikami. Mama się z nim zgadzała, ale mówiła o nich: rude, ostrouche, uroczeszkodniczki".Kyle'a zaswędział kark, jakby kto na niego patrzył. Kto. Nie lis. Zwolnił trochę i sięrozejrzał. Nic nie zobaczył, ale znowu usłyszał szelest. Tym razem głoniejszy. Lisporuszałby się ciszej. Prawda?Może chodzš parami, pomylał. Podczas lisiego patrolu pojawiały się po kilka, ale być możez powodu wystawnej kurczakowej uczty.Biegł dalej -już niemal sprintem -wcišż z tym samym uczuciem, że kto go obserwuje.Nagle przypomniał sobie, dlaczego od tak dawna nie używał tego skrótu. Kiedy był mały, bałsię lasu. Ostatnim razem, kiedy szedł tędy jako dzieciak, poniosła go wyobrania. Mylał, żegoni go zombie.I chociaż minęło szeć lat, a on był dwa razy większy niż wtedy, historia się powtarzała.Wyobrażał sobie jakie bzdury. Bšd mężczyznš! -skarcił się ale dziwne wrażenie nie znikło.Przeciwnie. Fala dreszczy spłynęła mu z karku w dół pleców.Pewnie dlatego, że tak intensywnie trenował i porzšdnie się spocił. Teraz pot wysycha. Stšdto łaskotanie. Niezła teoria, tylko że Kyle wcišż biegł. Czuł, że palš go mięnie, a wieży potzalewał mu twarz i plecy. Spod pach ciekły strumienie.Za plecami Kyle'a rozległ się dziwny dwięk: co pomiędzy szczeknięciem a wyciem. Lisyszczekajš -sam słyszał. Ale takiego odgłosu nie słyszał nigdy. Brzmiał, jakby wydało gostworzenie większe od lisa.-Dobra, jestem mięczakiem -mruknšł pod nosem i przyspieszył.Błędny ruch. Lis -czy cokolwiek to było -chyba zwęszył, że Kyle się boi, a ucieczkazwierzyny pobudziła w nim instynkt łowcy. Teraz zaczšł go cigać. Kyle słyszał za sobš jegokroki. Kroki łap o wiele większych niż lisie.Znów rozległ się ten dwięk, tym razem głoniejszy i dłuższy -prawdziwe wycie. CiałoKyle'a cišł nagły mróz. Co to jest? Pies? Wciekły pies? Wilk? Nie odwrócił się, żebypopatrzeć. Musiałby zwolnić. Skręcił gwałtownie w lewo, żeby zgubić... to co. Ale niechciało odpucić. Polowało na niego. Zawyło znowu. Blisko. Bardzo blisko.Kyle skręcił jeszcze raz. Czy zagłębia się w las? Nie był pewien -stracił orientację. I było muwszystko jedno. Chciał tylko uciec. Słyszał już oddech stworzenia, chrapliwe, szybkiedyszenie.Co ostrego wbiło się w jego kostkę, dokładnie między cišgaczem dresu a cholewkš buta.Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, że został ugryziony. Przyspieszył rozpaczliwie,zbierajšc resztki sił. Za mało.Stwór znowu zawył. Już prawie go dopadł. Kyle pojšł, że nie ucieknie. Zawrócił w miejscu iprzypadł do ziemi, gotów do ataku. Serce waliło o żebra tak mocno, jakby miało wyrwać się zpiersi.Nic nie zobaczył. Wbił wzrok w ciemny las. Nic.-Gdzie jeste? -wrzasnšł.Wycie odpowiedziało mu z tak bliska, że poczuł na twarzy goršcy oddech.To był ostatni dwięk, jaki usłyszał.Rozdział1Hej, czarownico. -Jess opadła na łóżko obok Eve. Przyszła do przyjaciółki prosto zponiedziałkowego treningu cheerleaderek.-Pamiętasz? Ani słowa o czarach przy mojej mamie -przypomniała Eve. Jej matka niewiedziała, że Eve odkryła ich pochodzenie: obie były potomkiniami Wędmy z Deepdene.Tata twierdził, że w liceum mama nasłuchała się docinków i dlatego jest niecoprzewrażliwiona.Eve z trudem mogła uwierzyć w przewrażliwienie mamy -na tym czy jakimkolwiek innympunkcie. Mama była kardiochirurgiem i miała, typowy chyba w tym zawodzie, kompleksBoga. Ale tata twierdził, że przejęłaby się odkryciem Eve, chociaż żadne z rodziców nietraktowało tej sprawy z czarami serio. Ich zdaniem mieszkańcy wsi nazywali prapraprababkęEve Wiedmš z Deepdene, bo była trochę dziwaczna i, chociaż młodo owdowiała, nie wyszładrugi raz za mšż.Jednak Eve znała prawdę. Jej prapraprababka potrafiła miotać płomienie -płomienie, którymimożna walczyć z demonami. W przeciwieństwie do matki Eve odziedziczyła po niej tęumiejętnoć.-Spokojnie, twoja mama jest na dole.-Powiedziałam jej, że ty, Luke i ja będziemy się uczyć. Pominęłam szczegół, że chodzi orzucanie płomieni. -Eve nie mogła pojšć, że jej moce ujawniły się zaledwie kilka miesięcywczeniej. Rozmawiały o nich tak lekko, jak o czym najzwyklejszym na wiecie.-Pomijanie szczegółów to jedyny sposób na rodziców -orzekła Jess. -Ja na przykład niewspomniałam swoim, że w pištek wieczorem pojechałymy pocišgiem do Brookhaven, żebyprzekonać gocia z Salonu Ostrego Lou, że Jenna jest pełnoletnia i może sobie zrobić tatuaż.Eve się zamiała.-Tak, ja też to pominęłam. Powiedziałam, że poszłymy do kina. Bo przecież poszłymy,tylko póniej. Ale co to za zabawa?-Jaka zabawa? -zapytał Luke, stajšc w drzwiach.-Sorki. Co w pištek, to jak w studnię -odpowiedziała Jess.-A studnię zamykamy na głucho. Razem z twoim sweterkiem -dodała Eve z przekornymumiechem.Luke przesunšł dłoniš po rękawie. Sweter był zrobiony na drutach -tak! -bršzowy i zapinanyna wielgachne guziki.-Bo co?-Bo mnóstwo -wyjaniła mu less.A jednak w tym koszmarku Luke wyglšdał ultrasłodko. Bršz podkrelał złoty odcieńpółdługich wło sów i zieleń oczu, chociaż sweter bardziej pasował-by dopięćdziesięcioletniego wykładowcy college'u, któremu ubrania wcišż kupujeosiemdziesięcioletniamatka. Nie do końca styl Luke'a. Oczywicie, nie żeby Luke w ogóle przejmował się stylem..-W przeciwieństwie do was mam ważniejsze rzeczy do roboty niż gadać o ciuchach powiedziałLuke.Eve pokręciła głowš.-Patrz, myli, że jest czym się chwalić. -Odwróciła się do Jess. Chociaż, prawdę mówišc, odkilku miesięcy -to znaczy od kiedy miasto nawiedziła plaga demonów -Eve o wiele rzadziejmylała o modzie. Ona, Eve Evergold, uczennica pierwszej klasy liceum, okazała się jedynšosobš zdolnš zabić Malphasa, kradnšcego dusze arcydemona.Przynajmniej miała nadzieję, że go zabiła. Na pewno zniknšł wraz ze swojš demonicznšsforš, kiedy uderzyła w niego całš magicznš mocš, jakš udało jej się zgromadzić.Luke zdjšł sweter i cisnšł go na oparcie krzesła przy biurku Eve. Otworzył plecak i rzuciłpęczek wiec na łóżko między Eve a Jess.-Pomylałem, że możesz na nich poćwiczyć. Najważniejsze chyba, żeby nauczyła siękontrolować moc. Jeli wykombinujesz, jak zapalić wiecę, zamiast jš stopić albo wysadzić,to będzie niezły poczštek.Jess chwyciła jednš ze wiec i ustawiła na rogu biurka.-Spróbuj, Evie. -Usiedli z Lukiem na łóżku, żeby patrzeć, jak sobie poradzi.Eve kiwnęła głowš i wstała. Przez chwilę miała ochotę zapytać, czy życzš sobie popcornuprzed pokazem. Potem pozwoliła, żeby wszystkie nieważne myli rozpłynęły się w jej głowie.Przestšpiła z nogi na nogę,... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl