-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: Daniel Ange
Tytul: ZRANIONY PASTERZ
ABY ODCZYTAĆ TĘ NIEWIELKĄ KSIĄŻKĘ nie
przerzucaj
kartek, tak jakby to była powieść. Nie uciekaj w nią
jak w fikcyjną przygodę, należącą jedynie do
literatury.
Książka ta nie jest ani jednym, ani drugim. Przed-
stawione są w niej prawdziwe RZECZYWISTOŚCI, na
dwóch nieustannie przenikających się płaszczyznach
życia.
1 RZECZYWISTOŚĆ POSTRZEGALNA ŻYCIA
CODZIENNEGO - rzeczywistość opisana w całej
swej obiektywnej nagości, zgodnie z faktami
widzianymi, zasłyszanymi, przeżytymi. Nie są one ani
naciągane, ani wyolbrzymione, ani też zafałszowane.
Bohater tej książki osadzonej w kulturze Zachodu
połowy lat osiemdziesiątych, choć sam jako taki nie
istniał, dzieli się z nami tym, co setki młodych ludzi,
prawdziwie żyjących, rzeczywistych, napisało mi,
powierzyło, opowiedziało z własnego życia. Każda
strona czy zdarzenie mogłyby być podpisane,
poświadczone, przez Ewę, Ankę, Krzysztofa, Marka
i tylu innych... Zmienione są tylko nazwy miejsc i
osób.
2. RZECZYWISTOŚĆ ŻYCIA DUCHOWEGO - nie mniej
codzienna i aktualna - oddana w pewnej mierze języ-
kiem poezji, który jako jedyny jest w stanie wyrazić
nadprzyrodzoną rzeczywistość. Ale także tutaj
wszystko oparte jest na doświadczeniu
PRZEŻYWANYM przez wielu wczoraj, dziś jeszcze i
jutro - być może na TWOIM doświadczeniu.
W grę wchodzą autentyczne i wieczne rzeczywisto-
ści - jedyne, których przestrzeń nie ogranicza, czas
nie dewaluuje i które nie więdną wskutek
przyzwyczajenia. Pozostają i pozostaną na zawsze.
One SĄ.
Przemieniają rzeczywistość życia codziennego, na-
dając jej sens i transcendencję. Niewidzialne dla oczu
ciała, jednak postrzegalne w całym swym realizmie
poprzez konkretne świadectwa przemienionego życia,
przemienionego istotnie, namacalnie dzięki nowemu
światłu. Niczym fale radiowe, których nie można ani
zobaczyć, ani dotknąć, ani usłyszeć, o ile nie zostaną
przechwycone przez jakiś odbiornik. Tutaj trzeba się
odwołać do oczu serca, które odnajdują to, co
niewidzialne: najistotniejszy wymiar każdego
człowieczego życia, które nie chce być wegetacją
poniżej ludzkiego stadium rozwoju. Na tym poziomie
nie ma„haju”, „zgrywy”, „lipy”: jest zakorzenianie się
w najbardziej rzeczywistych rzeczywistościach..
Doświadczenie duchowe jest jak atmosfera: nie wi-
dzisz jej, lecz gdyby nie ona, co byś zobaczył?
Udusiłbyś się.
Materia i duch. Ciało i dusza. Widzialne i niewi-
dzialne. Ziemia i Niebo... To nie dwa światy zesta-
wione ze sobą lub przeciwstawne sobie, ocierające
się o siebie lub wykluczające się. To DWIE
RZECZYWISTOŚCI
TEGO SAMEGO ŚWIATA, tak jak twoje ciało i twoje
serce:
nie dwie rozdzielone i walczące ze sobą osoby, lecz
dwie nierozłączne części ciebie samego. Nie jak
strony lewa i prawa, lecz jedno wewnątrz drugiego.
Życie wewnętrzne
jest wnętrzem życia.
Tak więc ta mała książka chce po prostu otworzyć
Cię na Spojrzenie, którego światło sprawi, że Twoje
życie stanie się Życiem.1 Twoje istnienie nabierze
sensu, stanie się obecnością, żarem, będzie siać
nadzieję.
1 Jest ona utkana aluzjami do księgi nad księgami -
Biblii. Aby pomóc ci w odczytaniu tej książki,
zaznaczę od czasu do czasu fragmenty, które
wyjaśnią ci to, co pozostawione jest w domyśle. Tak
jak znaki drogowe... .
ZGLISZCZA
Żarnowi, 1 stycznia, pierwsza w nocy
Cześć stary!
Pozwól, że opowiem ci, teraz, gdy rodzi się kolejny
nowy rok, co się stało w moim życiu, od naszego
ostatniego spotkania. Niesamowite rzeczy! Gdybyś
mnie zobaczy), nie poznał byś mnie. Zero, za które
się uważałem, zaczyna od zera: start zupełnie
nowego życia! Wybacz, że nie będę się streszczać, w
tej historii liczy się każdy szczegół.
Tydzień temu chodziłem parę godzin w ulewnym
deszczu. Było to akurat w wigilię Bożego
Narodzenia. Przemoknięty do suchej nitki, dotarłem o
zmroku do Zgliszcz. Zabiegani przechodnie wracali
do siebie z rękoma pełnymi prezentów. Dla mnie
żadnego spojrzenia, żadnego uśmiechu! Pobiegłem na
pocztę, była jeszcze otwarta. Sylwia! Jak bardzo mi
jej brakowało! Zostawiłem adres na poste-restante.
Czy napisała?... Czy o mnie zapomniała? Uff! list!
To od niej! Przeczytam go w spokojnej chwili.
Tymczasem, co począć z oczekującą mnie długą
nocą? Mowa! Najdłuższą w roku! I pomyśleć, że
kiedy byłem mały, marzyłem, żeby się nigdy nie
skończyła... Co począć tej nocy z „moją” nocą?
Gdzie zabić czas? A może by tak jakiś niezły filmik
Super przygoda, by na dwie godziny uciec od złej
przygody! Miłość
na umór... Miłość na ziemi... Demon... Uee! Ten
demon na całą szerokość plakatu! Co za wstrętna
morda.. .Fascynujący! Kina nic innego nie reklamują!
Trzy sale, trzy filmy. Ani jeden nie rozpali moich
złudzeń.
A jednak! Mad Max, krwawy obrońca, mierzy w
ciebie z palcem na cynglu.. Podpis: „Gdy przemoc
zawładnie światem, módlcie się, by był z wami!” Co to
za jeden? Trochę dalej (wymiar panoramiczny):
brzuch, ręka! Pod spodem: „Zdrowaś Mario”... Ot
tak, na środku chodnika! Dziwne! Moja matka też ma
na imię Maria. Kiedyś byłem w niej, o, tak jak tutaj...
a teraz?...
Trzy kroki dalej hałaśliwy rechot paru facetów z
pobliskiej kawiarni baru sali gier nocnego lokalu.
Wszystko znajdziesz u „Baltazara”! Tu przynajmniej
nie będę sam. Za progiem kłęby dymu, wyziewy napo-
jów, decybele do dechy witają mnie serdecznie. Przy
ladzie chłopcy w czarnej skórze, włosy na punka, zali-
czają kolejki piwa. Żadnego spojrzenia, żadnego
uśmiechu. Tak jakbym już ich znał, ich, ten lokal i..
.reguły gry. Wszystkie bary świata czy to nie trochę
mój dom? Uwaga, mają na mnie oko. Nie szkodzi,
dzisiaj nie mam ochoty nikogo odgrywać. Chociaż raz
nikogo nie zaszokuję.
„Wesołych Świąt” życzy mi tradycyjnie z głębi sali
lustro, nagryzmolonymi na tę okazję białymi literami.
Na zielonych roślinach - sto procent plastiku - trzy nie-
bieskie girlandy. Przypominają mi one... tak, pewną
choinkę, ubieraną z radością... świeczki, obecność... a
może czekają na mnie tego wieczoru? Gdyby mnie zo-
baczyli, czy poznaliby mnie? Czy by mnie przyjęli? To
już dwa lata, jak zwiałem! nie, nie myśleć o tym! to
było wczoraj, albo przedwczoraj!
Przemykam się wąskim korytarzem. Przede mną
około trzydziestu migocząco buczących gier. Meta-
liczne, syntetyczne, „komputerowe” wycia: „Ten świat
jest twój, będziesz jak król!” Żadnego spojrzenia, żad-
nego uśmiechu. Każdy sam, wczepiony w ster,
przyciski, ekran. Zagubiony w niedostępnym dla
drugiego świecie. Przechodzę za nimi. Nawet nie
czują mojej obecności. Czy istnieję? szybko, zwiać!
Co wybrać?
Rzucam się na wolny flipper. Po dobrej chwili pod-
nosząc oczy spostrzegam swego partnera, zielonego
diabła - na metalowym obiciu ogromna morda,
fosforyzujące oczy. Ten sam co na afiszu kina...
Zaprasza mnie? Oto jesteśmy twarzą w twarz. Flipper
„Devilłs dare” wykrzywia się w szyderczym
grymasie. Nie mam ochoty mu odpowiadać... Chcę
jechać dalej. O, na przykład gra video... Choćby ta:
jestem pół-robotem i mam unicestwić upiory.
Wszystko w wystroju cmentarza, wokół krzyże...
Jakiś gość, szybszy ode mnie, wpycha mi się przed
nosem. Żadnego spojrzenia, żadnego uśmiechu.
Należę już do wystroju...
Odbijam sobie na drugim. Cel: siedzę za kierownicą
super wozu i mam rozjechać jak najwięcej pieszych.
Wreszcie mnie wciąga... Wreszcie wychodzę ze
stresu. Przy każdym trafionym przechodniu zabawny
sygnał skanduje mój triumf. W tle ryk grającej szafy:
„I kill chirdren”. W myślach tłumaczę przekaz: „Bóg
kazał mi obedrzeć cię żywcem ze skóry. Zabijam
dzieci, lubię patrzeć, jak umierają. Lubię patrzeć, jak
umierają. Zabijam dzieci, a wtedy matki płaczą.
Rozjeżdżam je mym wozem...”
Przyśpieszam. Jestem u kresu... „Chcę słyszeć, jak
krzyczą!” Już osiemdziesiąt siedem rozjechanych.
Muszę mieć sto, za każdą cenę... „Chcę dać im do
jedzenia zatrute cukierki...”
Raptem, na ekranie czyjeś odbicie... Kto to? Tuż za
mną? Odwracam się. Patrzy na mnie w milczeniu,
uśmiecha się. Na twarzy pewne zdziwienie, smutek...
zdaje się mówić: „Po co zabijać dziecko, którym
jesteś?” Panikuję. Co mu strzeliło do głowy, żeby tak
na mnie patrzeć? W dodatku przez niego straciłem
grę!
Nie znając karate, pozbywam się go jednym uderze-
niem pięści, tak gwałtownym, że sam jestem
zdziwiony:
„Spływaj!” Uderza czołem o stojący obok flipper.
Nie mówi nic, odchodzi. Nikt się nie odwraca.
Żadnego spojrzenia, żadnego uśmiechu.
Podrzucam parę monet, które mi jeszcze zostały. Nie
chcę już tej forsy. Pali mi kieszenie. Dostałem ją od
faceta, któremu się sprzedałem na parę nocy...
Obrzydzenie - zapomnienie! zapomnienie!
Papieroska... trzymać fason! Kogo rozśmieszyć?
Przed kim zaszpanować? Kogo zaszokować?... lub
przywieść do płaczu? Rzut oka na siedzące przy sto-
liku dwie dziewczyny, popijające zielony sok... woda
z miętą? Nie, to nie ten styl, raczej „Get”... „Get 27
to piekło”. Rozmawiają gestykulując szeroko, gra
bransoletek, rozrzuconych kosmyków...
Oczka i śmiechy w stronę bufetu... Czy chłopak
chwilowych marzeń na nie odpowie? Chichoczą...
Jedna z nich zaczepia mnie. Po co sam na nią
spojrzałem? Wzrok mętny, prowokujący uśmiech.
Nie! Twarz Sylwii uśmiecha się do mnie w pamięci.
Mała nalega. Robi się gorąco! Wybiegam na dwór,
zapadam w ciemności nocy. Ulewa. Śpieszący się
ludzie. Żadnego spojrzenia, żadnego uśmiechu.
Kaskada dzwonów. Nie do zniesienia! Każde ude-
rzenie uderza w serce. Wołanie - przywołanie,
przywołanie - wołanie. Jakby chciały obudzić uśpione
we mnie dziecko. Obudzić je. Zachwycić...
Dlaczego powraca nagle piosenka, ułożona w cza-
sach, gdy przymierzałem się do postaci „poety”?
Wzrok zranionego dziecka, Wzrok szklany, który nie
zna Żaru tańca i ognia, Tylko gorycz i znudzenie,
Niewinności, zgubiłem ciebie!
Utopiłem cię, niewinności, utopiłem, W głębi
wnętrzności moich, zadałem ci śmierć.
Wzrok widzący zbyt jasno, Miłość, która wymaga za
wiele, Chciałeś, bym wydał swe ciało.
Niewinności, upadłem,
jak dziecko osuwa się i krzyczy.
Zabrakło kojącej
Goryczy łez.
Ból przywalonego ziemią
Zrównanej góry,
Szał krąży i nęka,
serce rozdarte już nie śmie.
Niewinności kiedy, kiedy nareszcie odzyskam ciebie?
Niewinność? A przecież tamtego wieczoru jeszcze
mi trochę niewinności pozostało. Muszę przyznać, że
od tamtej pory wziąłem ją w obroty. Wszystkie środki
były dobre, by stać się tym, kim chciałem. Za każdą
cenę. Ot, różne doświadczenia... wszystko wiedzieć!
wszystko móc! I oto już nic nie wiedziałem... ani o
sobie, ani o świecie. Rozwierała się otchłań.
Ocierałem się o przepaści. Nosiłem je w sobie.
Dźwięk dzwonów w ciemnościach nocy, jeszcze i
jeszcze... uciszyć je! Przy pasku mam walkmana, za-
kładam słuchawki: moja ulubiona kaseta Eellłs belis:
„Jestem łoskotem gromu, rwącą ulewą. Przybywam
jako huragan, moje błyskawice rozdzierają niebo. Je-
steś młody, lecz umrzesz. Nie biorę jeńców. Nie da-
ruję życia nikomu, nie napotkam sprzeciwu. Mam
swoje dzwony, zaprowadzę cię do piekła. Dostanę
ciebie! Piekielne dzwony, tak, dzwony piekła!”
Beat wybija mój krok. Jeszcze parę kilometrów i
osuwam się na stok pagórka. Siedzę z głową opartą
na kolanach. Jak zasnąć, kiedy bierze górę strach?
Przed chwilą udawanie, teraz dołowanie. Przebiegają
mnie dreszcze, jak prąd elektryczny. Zdejmuję
słuchawki, Dzwony ucichły. Nareszcie!
Żadnego odgłosu wśród nocy. Cisza ta jest nie do
zniesienia. Krzyczę: „Jakie jest moje imię?”... „Nie,
nie, nie”... odpowiada skalne echo. Mój glos, bardziej
rozdzierający niż kaseta: „Życie jest złe!”... „Wyśpie-
waj je, wyśpiewaj je, wyśpiewaj je!” Czy moim
jedynym rozmówcą jest echo? Czy tylko ono słyszy
moje wołanie? „Sens mi daj!”... „Raj, raj, raj!” Jakby
chcąc zagłuszyć samego siebie, rzucam: „Moje serce
jest pełne złości!”... „Miłości, miłości, miłości!”
Nie! Nie! Nie! Niemożliwe, to echo!. Wszystko
przekręca, udaje poetę, kasetę, decybele. Żeby się
zatrzymać, trzeba wiedzieć dlaczego. A ja nie wiem
dla czego. „Kiedy patrzę na Zachód, mój duch
krzyczy, żeby odpłynąć...” Uff! Na szczęście krzyki
Axela Maasa są pod ręką, by wypowiedzieć moje
pragnienie: odpłynąć w dal i zobaczyć, czy mnie tam
nie ma...
DZIEŃ PIERWSZY
Godzina 6.45. Na prawym ramieniu czyjaś ręka.
Podrywam się. W świetle pochodni jakaś postać: to
on, znowui on! Jego usta poruszają się. Wciąż słyszę:
„... Mój duch krzyczy, żeby odpłynąć...”
Nie! Nie! Nie chcę ani starzeć się, ani umierać. Ale
tak jak on, uśmiechać się. Tak jak on, który wygląda
tak młodo, tak bardzo młodo! Z każdym dniem
młodszy. Młody na zawsze, na zawsze. Młody jak
miłość. Młody jak dzień.
Walkman wciąż ryczy. Jego twarz uśmiecha się do
mnie w ciszy. Uszy pełne agonalnego wycia. Jego
oczy pełne promieni życia. Spojrzenie przesłanie.
Dzikie wołanie - zbliżenie dwóch planet.
Rozdzielonych przez całe lata świetlne. Jak przebić
mur dźwięku?
Małe pudełko wydziera się: „Pragnę, by Bóg zgiął
kolana przed Szatanem. Tak, Szatan twym Panem!”
Czy on też to słyszy? W tej chwili rozpościera
ramiona. Nie wytrzymuję. Pękam. Rozdarty między
dwoma światami.
Zrywam słuchawki. Przewody puszczają. Odrzucam
daleko aparat. Słyszę go! Słucham go! Noc okrywa
ciszą jego glos. Jego głos! Z brązu i aksamitu. Wart
tyle co wszystkie dzwony świata.
Ć Nareszcie!... Nareszcie!
ZAWIEJE
Nie znajduje innych słów... Jakby biegi za mną bez-
ustanku od północy... a kto wie? Może od bardzo
dawna...
Zrywam się na równe nogi:
Dlaczego, dlaczego mnie szukasz?
Wstaje dzień. Jak długie wstęgi, postrzępione
chmury owijają się wokół szczytów. W jego oczach
pełno gwiazd:
Ć Ależ wiało tej nocy!
Jest! Już wiem! Jak to się stało, że wczorajszego
wieczoru nie rozpoznałem go? Czy moje oczy aż tak
bardzo oślepły od kalejdoskopu sali gier? A może to
jego twarz tak zsiniała w bladawym świetle neonu
„Baltazara”? To było rok temu! Cały rok!
Jechaliśmy do Maroka z paroma kumplami. Dotar-
liśmy do starego miasteczka, pijanego słońcem,
Zawieje. Dzień targowy. Południe. Umieraliśmy z
pragnienia. Na placu, w cieniu kościoła, fontanna! Na
jej brzegu siedział młody chłopak. To był on. Grał na
flecie. Słuchał go z przejęciem mały chłopiec na
wózku inwalidzkim, którego od czasu do czasu
powiew wiatru orzeźwiał bryzgami świeżej wody.
Odpowiadał na to radosnym śmiechem. Gromada
dzieci tańczyła farandolę pod arkadami. Wtem troje
pierwszych oderwało się od korowodu, nie
przerywając śpiewanej piosenki podbiegło do nas i,
wyciągając ku nam drobne ręce, zaprosiło do tańca.
Wzruszyliśmy na to ramionami i dalej staliśmy oparci
o mur, z rękoma w kieszeniach. Dołączając do po-
zostałych, jedno z dzieci odwróciło się jeszcze na
mgnienie oka: „Chcesz pić... ? Nie lubisz tego?” Po
odegraniu jakiejś melodii mały grajek zwrócił się do
nas:
Ć Ej chłopcy, nie podoba się wam moja
piosenka?
Ulotniliśmy się. Jego smutne oczy zdawały się mó-
wić: „Są jeszcze zbyt duzi, żeby zrozumieć moją mu-
zykę!”. A jednak parę dźwięków uchwyconych w
przelocie powracało do mnie, kiedy dostawałem w
kość. Podstawiałem pod nie inne słowa, ale była to ta
sama melodyjka. I mówiłem sobie: „Ach, gdybym
wtedy zatańczył!”
Parę miesięcy później, wracając z Maroka,
spotkałem go w Dolinie Króla, gdy siedział pod
wiejskim kościołem. Wyglądał na tak bardzo
rozbitego! Głód? Zmęczenie? Żałoba? Zgubił swój
flet, czy też po prostu stracił ochotę do grania?
Wyciągnął do mnie otwarte dłonie. Myśląc, ze prosi o
jałmużnę, wsunąłem mu parę monet. I znowu jego
oczy okryły się mgłą: „O nie, nie chodzi mi o twoje
pieniądze!” Czego więc chciał? Żebym go wziął do
siebie? Ale czegoś takiego jak „u siebie” nigdzie już
nie miałem! On pewnie także nie! Podał mi gałązkę
jałowca z trzema złotymi kwiatami (chyba już
ostatnimi tego roku):
Ć To dla ciebie!
Cisnąłem kwiat do rowu. I tak od tego dnia, im dłużej
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wzory-tatuazy.htw.pl