• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    379
    Jerzy Andrzejewski
    Popiþ i diament
    Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,
    Wokoþo lecĢ szmaty zapalone,
    GorejĢc nie wiesz, czy stawasz siħ wolny,
    Czy to, co twoje, ma byę zatracone?
    Czy popiþ tylko zostanie i zamħt,
    Co idzie w przepaĻę z burzĢ? - czy zostanie
    Na dnie popioþu gwiaŅdzisty dyjament,
    Wiekuistego zwyciħstwa zaranie...
    Norwid: Za kulisami
    Spostrzegþszy kobietħ, ktra schodziþa ulicĢ w kierunku mostu na ĺreniawie, Podgrski skrħciþ w bok ku
    trotuarowi i wz gwaþtownie zatrzymaþ. Dwaj mþodzi, w automaty uzbrojeni milicjanci poruszyli siħ natychmiast
    czujnie w tyle wozu. Natomiast siedzĢcy przy Podgrskim sekretarz wojewdzkiego komitetu Partii
    Robotniczej, Szczuka, wyprostowaþ siħ i podnisþ na kierowcħ ciħŇkie, z niewyspania opuchniħte powieki.
    - Defekt?
    - Nie. Jedna minuta, towarzyszu, i wracam.
    Nie wyþĢczywszy motoru wyskoczyþ z otwartego jeepa i gþoĻno stukajĢc po kamieniach podkutymi butami,
    biec poczĢþ w dþ. Kobieta, ktrĢ chciaþ dogonię, zbliŇaþa siħ do mostu. Chodnik, jeszcze nie naprawiony, w
    tym miejscu potrzaskany byþ pociskami artyleryjskimi, musiaþa wiħc zejĻę na jezdniħ. Szþa wolno, z gþowĢ
    pochylonĢ, w ramionach takŇe trochħ przygarbiona, w lewej rħce dŅwigajĢc duŇĢ i wyþadowanĢ torbħ.
    - Pani Alicjo! - zawoþaþ.
    Kossecka byþa tak zamyĻlona, Ňe gdy siħ odwrciþa i ujrzaþa przed sobĢ mþodego mħŇczyznħ ubranego w
    dþugie buty, spodnie wojskowe i ciemny sweter pod rozpiħtĢ skrzanĢ kurtkĢ, w pierwszej chwili nie poznaþa
    w nim dawnego aplikanta mħŇa. Ale Podgrski zbyt siħ Ļpieszyþ i zbyt byþ ucieszony niespodziewanym
    spotkaniem, aby spostrzec w oczach pani Alicji wahanie.
    - Dzieı dobry! - pocaþowaþ jĢ w rħkħ. - Jak to dobrze, Ňe paniĢ zobaczyþem z auta...
    Teraz go dopiero poznaþa po gþosie nieco chropawym i po charakterystycznym pochyleniu wydþuŇonej, zbyt
    wĢskiej w skroniach gþowy. Musiaþ siħ byþ od kilku co najmniej dni nie golię i cieı zarostu przyciemniaþ jego
    chudĢ twarz.
    Postawiwszy ciĢŇĢcĢ jej torbħ na ziemi, Ňyczliwie siħ uĻmiechnħþa. Mimo siwych wþosw, licznych bruzd na
    czole i wielkiego znuŇenia w oczach uĻmiech miaþa zupeþnie jeszcze mþody.
    - To pan, panie Franku! Jak siħ pan miewa?
    - Ja? Doskonale!
    Ostatni raz widziaþa Podgrskiego przed kilku miesiĢcami, zimĢ, natychmiast prawie po szybkim, lecz
    gwaþtownym przesuniħciu siħ frontu przez Ostrowiec. Wpadþ do niej wwczas ktregoĻ wieczoru, dosþownie
    na kilka minut i w takim samym poĻpiechu, w jakim odwiedzaþ jĢ byþ kilkakrotnie jeszcze za czasw okupacji,
    gdy musiaþ siħ ukrywaę. Od tego czasu nie spotkaþa go wiħcej, wiedziaþa jednak, Ňe wrciþ do Ostrowca i od
    niedawna peþniþ funkcjħ sekretarza Komitetu Powiatowego.
    Mimo oŇywienia wydaþ siħ jej mizerny i zmħczony.
    - Nie wyglĢda pan dobrze, panie Franku. MachnĢþ lekcewaŇĢco rħkĢ. StojĢcy nie opodal jeep huczaþ nie
    wyþĢczonym motorem. Nagle zatrĢbiþ dwukrotnie klakson.
    - To na pana, zdaje siħ?
    Podgrski odwrciþ siħ z gestem zniecierpliwienia. DuŇy i ciħŇki Szczuka, wychyliwszy siħ z auta, przyzywaþ
    go naglĢcym ruchem. Jeden z milicjantw staþ z automatem przy wozie.
    - Idħ! Idħ! - krzyknĢþ w ich stronħ. I poczĢþ wyjaĻniaę Kosseckiej:
    - ĺpieszymy siħ bardzo. CzekajĢ na nas w cementowni w Biaþej, mamy tam przemawiaę na zebraniu. Ale
    jedno tylko sþowo, po to wþaĻnie wysiadþem... to prawda, sħdzia rzeczywiĻcie wrciþ?
    Skinħþa gþowĢ.
    - Kiedy?
    - Przedwczoraj. Podgrski ucieszyþ siħ.
    - I co, zdrowy? Jak siħ czuje, bardzo wyczerpany? W jakim jest nastroju?
    Strona 1
    379
    Nie zdĢŇyþa odpowiedzieę, gdy znowu zatrĢbiþ klakson. Podgrski spojrzaþ na zegarek. DwadzieĻcia po piĢtej.
    Zebranie robotnicze w Biaþej wyznaczone byþo na piĢtĢ.
    - Proszħ mi wybaczyę, ale mj towarzysz sþusznie siħ niecierpliwi... JuŇ, juŇ! - krzyknĢþ w jego stronħ. I znw
    siħ zwrciþ do Kosseckiej:
    - Wpadnħ do paıstwa jeszcze dzisiaj, pozwoli pani? Za dwie godziny najdalej, dobrze?
    Podnisþ rħkħ pani Alicji do ust i powiedziaþ serdecznie:
    - Tak siħ cieszħ, Ňe pan Kossecki Ňyje i wrciþ... Szczuka przyjĢþ Podgrskiego bez sþowa wyrzutu, tylko w
    milczeniu pokazaþ mu zegarek. Podgrski ruszyþ na peþnym gazie.
    - Przepraszam was - powiedziaþ po chwili - ale to byþa waŇna dla mnie sprawa. Najdalej za kwadrans
    jesteĻmy na miejscu.
    Szczuka oparþ swoje ciħŇkie dþonie o kolana i spod spuszczonych powiek uwaŇnie patrzyþ na wĻlizgujĢcĢ siħ
    pod jeepa drogħ. Jechali na razie bocznymi ulicami Ostrowca, wiħc mimo zþej, bardzo wyboistej jezdni mogli
    rozwinĢę znaczniejszĢ szybkoĻę.
    Po obu stronach wznoszĢcej siħ nieco ku grze ulicy ciĢgnħþy siħ nieduŇe domki, piħtrowe przewaŇnie i
    ubogie, poznaczone licznymi Ļladami niedawnej wojny. ĺciany prawie wszystkich kamieniczek poryte byþy
    obstrzaþem artyleryjskim, tu i wdzie rozsuniħte i w nieþadzie porozrzucane dachwki odsþaniaþy mroczne
    wnħtrza strychw, liczne okna pozabijane byþy dyktĢ i deskami, inne, bez szyb i framug, martwo tkwiþy wĻrd
    poszarpanych murw. W kilku miejscach bombami rozdarte Ļciany samotnie siħ wznosiþy ponad szarymi
    gruzami. Pusto byþo w tej stronie miasta, cicho i bezludnie. ņadnych przechodniw. Tylko drobna,
    przygarbiona staruszka pchaþa przed sobĢ ogromne taczki od wapna, wyþadowane ziemniakami.
    Gdzieniegdzie czerniaþy poucinane gaþħzie uschniħtych akacji.
    - Co to za kobieta, z ktrĢ rozmawialiĻcie? - spytaþ Szczuka. Podgrski skrħcaþ w przecznicħ. Naprzeciw
    jechaþa ogromna, brezentem kryta ciħŇarwka.
    - Kossecka - odpowiedziaþ mijajĢc ciħŇarwkħ. - ņona sħdziego.
    - Z Ostrowca?
    - ZnaliĻcie go moŇe?
    - Nie. UwaŇajcie...
    WjeŇdŇali akurat na rynek, w sam Ļrodek Ļcisku i gwaru. Peþno byþo tu ludzi: cywilw pomieszanych z
    Ňoþnierzami polskimi i rosyjskimi. Na rozlegþym placu, pomiħdzy prowizorycznymi straganami i dokoþa
    drewnianej, na biaþo-czerwony kolor pomalowanej
    10
    trybuny, z ktrej zapewne niedawno przyjmowano defiladħ, tþoczyþy siħ wojskowe wozy, ogromne ciħŇarwki i
    platformy z beczkami benzyny. ChociaŇ front jeszcze w styczniu przeszedþ byþ przez te strony i teraz
    dogorywaþ w ostatnich walkach o dobrych kilkaset kilometrw na zachd, caþoĻę do zþudzenia przypominaþa
    nastrj miasta przyfrontowego.
    W gþħbi rynku, na tle wiosennej niebieskoĻci nieba, czerniaþy zarysy wypalonych kamienic. Nad jezdniĢ
    czerwieniaþy w kilku miejscach ogromne transparenty. GþoĻnik radiowy huczaþ ponad placem donoĻnym,
    mħskim gþosem:
    Wczoraj, 4 maja, o godzinie 6 rano w kwaterze bojowej marszaþka Montgomery'ego zawarto ukþad o
    kapitulacji, ktry postanawia...
    Podgrski musiaþ zwolnię i raz po raz naciskajĢc klakson, z trudem wĻrd tþoku torowaþ wozowi drogħ. Sþowa
    spikera brzmiaþy w grze bardzo wyraŅnie.
    Wszystkie wojska niemieckie w pþnocno-zachodnich Niemczech, w Holandii, Danii, na Helgolandzie,
    Wyspach Fryzyjskich i innych, þĢcznie z wszystkimi okrħtami wojennymi znajdujĢcymi siħ w tym rejonie,
    skþadajĢ broı i bezwarunkowo kapitulujĢ. Operacje wojenne zostajĢ wstrzymane w sobotħ o godzinie 8
    rano...
    Tþum zebrany pod gþoĻnikiem sþuchaþ w milczeniu. Na tro-tuarach teŇ staþy gromadki nieruchomych ludzi.
    Spiker podnisþ cokolwiek gþos:
    Akt niniejszy stanowi przygotowanie ostatecznej i caþkowitej kapitulacji Niemiec...
    Podgrski spojrzaþ na swego towarzysza.
    - JedŅmy! - powiedziaþ Szczuka.
    Gdy mijali budynek Partii, na ktrym powiewaþa czerwona chorĢgiew, stojĢcy przy wejĻciu wartownik,
    dostrzegþszy Podgrskiego, poczĢþ mu dawaę znaki, Ňeby siħ zatrzymaþ.
    - JedŅmy, jedŅmy! - powtrzyþ Szczuka. - Nie ma czasu. Podgrski wymownym ruchem dþoni daþ
    wartownikowi do zrozumienia, Ňe siħ bardzo ĻpieszĢ. Po chwili wyprowadziþ wz z najwiħkszego Ļcisku i
    skrħciþ w pierwszĢ przecznicħ.
    - WidzieliĻcie twarze tych ludzi sþuchajĢcych komunikatu?
    Strona 2
    379
    11
    Szczuka skinĢþ gþowĢ.
    - Bez cienia radoĻci, zauwaŇyliĻcie?
    - Czekali na niĢ za dþugo.
    - MyĻlicie, Ňe to tylko to?
    - Nie tylko - odparþ krtko Szczuka wpatrzony w drogħ. Podgrski poruszyþ siħ przy kierownicy.
    - Wiem, o czym myĻlicie. TeŇ siħ czħsto nad tym zastanawiam.
    - Jest nad czym.
    - Ale ostatecznie, czy juŇ nie zwyciħŇyliĻmy?
    - Zþudzenia! - mruknĢþ Szczuka. - To dopiero poczĢtek walki. Nie ma siħ co þudzię. Spojrzaþ na zegarek.
    - Bħdziemy za dziesiħę minut?
    - PowinniĻmy byę. JuŇ niedaleko.
    Znw przejeŇdŇali przez puste, zniszczone uliczki.
    - I cŇ ten Kossecki? - wrciþ do poprzedniej rozmowy Szczuka. - Znacie go sprzed wojny?
    - Tak. Dwa lata pracowaþem przy nim w tutejszym sĢdzie. Do samej wojny. Wiele mu zawdziħczam. To chyba
    jeden z naj-porzĢdniejszych ludzi, jakich znaþem. Wrciþ teraz z obozu.
    - OĻwiħcim?
    - Gross-Rosen.
    Szczuka okazaþ Ňywsze zainteresowanie:
    - Byþ w Gross-Rossen?
    - Cztery lata.
    Teraz sobie dopiero przypomniaþ, Ňe Szczuka, ktry w ciĢgu ostatnich paru lat przeszedþ przez kilka obozw
    koncentracyjnych, otarþ siħ takŇe i o Gross-Rossen.
    - Prawda, wyĻcie tam teŇ byli?
    - Byþem. Ale nie do samego koıca. Udaþo mi siħ uciec przy pierwszej ewakuacji. Jeszcze w lutym.
    - MusieliĻcie siħ wiħc zetknĢę z Kosseckim, nie? Szczuka zastanowiþ siħ.
    - Chyba nie. Jak on wyglĢda?
    - DoĻę wysoki, barczysty, ciemny blondyn... Szczuka szukaþ przez chwilħ w pamiħci.
    - Nie przypominam sobie. Sħdzia z Ostrowca?
    - Zaraz, zaraz! - przerwaþ mu Podgrski. - OczywiĻcie, Ňe go nie mogliĻcie znaę pod jego wþasnym
    nazwiskiem. Wziħto go pod przybranym.
    12
    - Chyba Ňe tak!
    - Tylko pod jakim? Pamiħtaþem doskonale. Ale nadaremnie usiþowaþ przypomnieę sobie. PotrzĢsnĢþ wreszcie
    gþowĢ:
    - Uciekþo mi w tej chwili...
    - SkĢd go wziħli, z Ostrowca?
    - Z Warszawy. StĢd musiaþ uciekaę jeszcze z koıcem czterdziestego. Po pierwszej wiħkszej wsypie.
    - Razem pracowaliĻcie?
    - Z poczĢtku tak. PŅniej dopiero udaþo mi siħ nawiĢzaę kontakty z naszymi ludŅmi.
    - UwaŇajcie! - mruknĢþ Szczuka. Podgrski rozeĻmiaþ siħ:
    - Nie ma obawy! Znam tħ drogħ jak wþasnĢ kieszeı. Z tej strony Ostrowca most na ĺreniawie byþ zerwany i
    objazd prowadziþ wyboistĢ, w ciasnĢ gardziel wĢwozu wciĻniħtĢ, wiejska miedzĢ. Trudno byþo o drogħ
    podlejszĢ. Jeep, chociaŇ przystosowany do pokonywania najciħŇszych wertepw, z trudem przedzieraþ siħ
    przez te wyboje.
    W jednym miejscu wĢwz siħ zwħŇaþ. Mþodziutkie olszyny. pokrywajĢce jego strome zbocza, wdzieraþy siħ do
    wnħtrza wozu JednĢ z gaþĢzek, najdalej wysuniħtĢ i peþnĢ drobnych, kleistych listeczkw, odsunĢþ Podgrski
    na bok rħkĢ, kilka listkw zatrz\ mujĢc w dþoni.
    - Popatrzcie, jaka wiosna! - pokazaþ Szczuce. Droga gwaþtownie skrħcaþa i tuŇ za zakrħtem, uwolniona nagle
    od Ļcian wĢwozu, otwieraþa siħ na rozlegþy wĻrd bujnej þĢki zjazd ku rzece, wprost na drewniany,
    prowizoryczny most. Nie opodal mostu czerniaþa gromada ludzi. Szczuka pochyliþ siħ ku szybie.
    - CŇ tam znowu?
    Podgrski przedtem juŇ, ledwie wyprowadziþ wz spoza zakrħtu, zauwaŇyþ byþ zbiegowisko. Ludzi byþo sporo,
    okoþo dwudziestu. Od razu spostrzegþ wĻrd nich kilku milicjantw. Nieco z boku, poĻrodku þĢki, staþo
    przechylone na bok auto, takŇe amerykaıski yeep.
    Tymczasem z doþu musiano ich juŇ zauwaŇyę, bo dwaj milicjanci odþĢczyli siħ od tþumu i wybiegþszy na drogħ
    poczħli dawaę zjeŇdŇajĢcemu wozowi rozkaz zatrzymania siħ. Jeden z siedzĢcych w tyle wozu milicjantw
    pochyliþ siħ ku Podgrskiemu:
    Strona 3
    379
    13
    - To nasi chþopcy, z Ostrowca.
    - Widzħ.
    Teraz juŇ i inni ludzie, w ktrych Podgrski rozpoznaþ robotnikw z Biaþej, biegli ku drodze. Ledwie wz
    stanĢþ, otoczono go ze wszystkich stron. Podgrski nie zdĢŇyþ wysiĢĻę, gdy przedarþ siħ ku niemu jeden z
    robotnikw, towarzysz z partyzantki.
    - Wiesz juŇ?
    Podgrski rozejrzaþ siħ po stojĢcych dokoþa. Wszyscy mieli twarze powaŇne i zasħpione.
    - Nie - powiedziaþ wolno. - Co siħ staþo?
    - Dwch naszych ludzi zamordowano - odezwaþ siħ stojĢcy z tyþu siwy robotnik. - To siħ staþo! Podgrski
    pobladþ.
    - Kogo?
    - Smolarskiego i Gawlika.
    Szczuka, z trudem wydŅwignĢwszy z auta ogromne ciaþo, stanĢþ przy Podgrskim. Podpieraþ siħ laskĢ, kulaþ
    bowiem. Podgrski spojrzaþ na niego.
    - SþyszeliĻcie? Tamten skinĢþ gþowĢ.
    - Nie w wesoþej chwili przyjechaliĻcie do nas, towarzyszu -odezwaþ siħ ktoĻ z boku.
    - Kiedy to siħ staþo? - spytaþ Szczuka. Jeden z milicjantw przysunĢþ siħ bliŇej:
    - Przed niecaþĢ godzinĢ. Ludzie przy budowie mostu posþyszeli w tej stronie strzaþy. Przybiegli zaraz, ale juŇ
    byþo za pŅno.
    - Sprawcw schwytano?
    - Na razie nie. Szczuka machnĢþ rħkĢ:
    - To juŇ nieprħdko znajdziecie. Gdzie to siħ staþo, tutaj?
    - W wĢwozie. Tamci musieli siħ zaczaię. Parħ serii starczyþo. Wz sam siħ na dþ stoczyþ i wywrciþ...
    - Jest kto z Bezpieczeıstwa?
    - Czekamy wþaĻnie. DaliĻmy juŇ znaę.
    Przez chwilħ panowaþa cisza. Szczuka, ciħŇko wsparty na lasce, patrzyþ w ziemiħ. Wysoko w grze, wĻrd
    czystego powietrza, gþoĻno ęwierkaþy skowronki.
    - No cŇ? - przerwaþ milczenie Szczuka. - Pjdziemy ich zobaczyę?
    14
    Poszedþ pierwszy, kulejĢc, za nim Podgrski. Tþum siħ rozstĢpiþ i gromadĢ ruszyþ za nimi. Rozbity jeep staþ o
    kilkadziesiĢt krokw dalej. ýĢka byþa bujna i soczysta, trawa siħgaþa do kolan prawie.
    - Piħkna trawa! - mruknĢþ Szczuka.
    Zabici leŇeli nie opodal wozu, obok siebie, rwno i na wznak. Nienaturalnie sztywni wĻrd għstej trawy i
    szklistymi oczami wpatrzeni w dalekie ponad nimi niebo, wydawali siħ w swoich robotniczych, krwiĢ
    poplamionych ubraniach raczej do kukieþ podobni niŇ do ludzi, ktrymi byli przed godzinĢ zaledwie. Podgrski
    znaþ dobrze obu, lecz sylwetki ŇyjĢcych, ktre wywoþaþ teraz z pamiħci, nie miaþy nic wsplnego z leŇĢcymi.
    Biaþy motyl, zwykþy wiosenny kapustnik, fruwaþ ponad ich nieruchomymi twarzami.
    Szczuka przez dþuŇszĢ chwilħ przyglĢdaþ siħ spod opuszczonych powiek zabitym. Wreszcie, mocniej siħ
    wsparþszy o laskħ, wyciĢgnĢþ rħkħ i palcem wskazaþ na leŇĢcego bliŇej.
    -Ten?
    Podgrski przeþknĢþ Ļlinħ, aby zwilŇyę suchoĻę krtani.
    - Smolarski. Czþonek Rady Zaþogowej. Stary towarzysz. ZasþuŇony robotnik. Straciþ dwch synw, jednego w
    trzydziestym dziewiĢtym, a drugi tutaj rozstrzelany w czterdziestym czwartym..
    Mwiþ wyraŅnie, lecz pþgþosem, jak zwykþo siħ mwię w po koju, w ktrym leŇy zmarþy. Szczuka sþuchaþ w
    milczeniu.
    - A ten?
    - Gawlik. Mþody chþopak, nie miaþ wiħcej niŇ dwadzieĻcia kilka lat...
    - DwadzieĻcia jeden - powiedziaþ ktoĻ z tþumu. Podgrski wpatrzyþ siħ w nieruchomĢ twarz zabitego.
    - Przed kilku tygodniami wrciþ z robt w Niemczech. Szczuka przysunĢþ siħ o krok bliŇej i oburĢcz wsparty o
    laskħ pochyliþ siħ ciħŇko nad leŇĢcymi, uwaŇnie ĻledzĢc spod opuszczonych powiek plĢsajĢcy lot motyla. Po
    chwili wyprostowaþ siħ.
    - Zdaje siħ, Ňe to my dwaj mieliĻmy tu leŇeę zamiast nich -powiedziaþ do Podgrskiego pþgþosem. Ten
    drgnĢþ:
    - MyĻlicie?
    - Jestem pewien.
    Nagþy bl palcw wbitych paznokciami w dþonie teraz dopiero Podgrskiemu uĻwiadomiþ, Ňe od chwili kiedy
    wysiadþ z auta, miaþ przez caþy czas mocno zaciĻniħte piħĻci. Wyprostowaþ palce
    Strona 4
    379
    15
    i wtedy z prawej dþoni wypadþo mu kilka wymiħtych listkw olszynowych. W pierwszym, machinalnym
    zupeþnie odruchu, jakby uczyniþ gubiĢc przedmiot uŇyteczny, chciaþ siħ schylię i liĻcie podnieĻę. W porħ siħ
    jednak zatrzymaþ. Poczuþ, Ňe ma dþonie bardzo spocone. Wytarþ je o spodnie.
    Szczuka odwrciþ siħ od leŇĢcych.
    - ChodŅmy! - mruknĢþ.
    Kilku z tþumu podĢŇyþo za nimi w pewnej odlegþoĻci. Wszyscy szli w milczeniu. Sþychaę byþo szelest ĻwieŇej,
    butami gniecionej trawy.
    - I cŇ powiecie? - zagadnĢþ Szczuka zamyĻlonego Podgrskiego.
    - Ja? MyĻlħ o tym, co powiedzieliĻcie. GdybyĻmy siħ nie spŅnili...
    - TobyĻmy leŇeli teraz tam na þĢce. A tamci by Ňyli... CŇ, bywa i tak w Ňyciu. Ale to niewaŇne.
    I po swojemu kusztykajĢc szedþ dalej. Wtem zatrzymaþ siħ. Ludzie, ktrzy za nim szli, takŇe przystanħli.
    - Gþowa do gry, towarzyszu Podgrski. Robię swoje, dopki czþowiek Ňyje, to jest waŇne!
    Podszedþ do nich jeden z robotnikw, niski i drobny, o szarej twarzy poznaczonej Ļladami ospy.
    - Przepraszam, towarzyszu... Szczuka obrciþ siħ do niego.
    - Wy siħ wyznajecie w tym wszystkim. Siedzicie w polityce, to wasza sprawa na tym siħ znaę... Chciaþem was
    spytaę... zresztĢ my wszyscy - wskazaþ rħkĢ na swoich towarzyszy, ktrzy podeszli bliŇej i stanħli ciasnym
    pþkolem - chcieliĻmy, ŇebyĻcie nam powiedzieli, jak to dþugo bħdzie trwaę?
    Szczuka podnisþ zmħczone powieki i przekrwionymi oczami rozejrzaþ siħ po otaczajĢcych go ludziach.
    Spojrzenia wszystkich, wyczekujĢce i skupione, wpatrzone byþy w niego. Chwilħ siħ namyĻlaþ. Wreszcie
    nieznacznym skinieniem gþowy wskazaþ na leŇĢcych nie opodal:
    - O tamtych wam chodzi?
    - WþaĻnie o tamtych. Jak dþugo tacy ludzie bħdĢ musieli ginĢę? To nie pierwsi.
    -1 nie ostatni - odparþ Szczuka. - Przestrasza was to? Robociarz wzruszyþ ramionami:
    - Mnie? KaŇdy chce Ňyę. Ale baę siħ?
    16
    - Wiħc?
    Tamten nic zrazu nie odpowiedziaþ, tylko przez dþuŇszĢ chwilħ patrzyþ na grujĢcego nad nim wzrostem
    Szczukħ, jakby w wyrazie jego twarzy odnaleŅę chciaþ gþħbszy sens tego, co zostaþo powiedziane. Nagle
    wyciĢgnĢþ rħkħ.
    - Rozumiem was. Macie racjħ, towarzyszu. Szczuka mocno uĻcisnĢþ podanĢ dþoı.
    - Nie jest to, niestety, racja wesoþa. Ani þatwa.
    - To my wiemy. - I patrzĢc Szczuce w oczy, powiedziaþ z prostĢ powagĢ: - Niech was Bg ma w swej opiece,
    towarzyszu.
    Szczuka juŇ otworzyþ usta, jakby chciaþ odpowiedzieę, lecz w tym samym momencie zawahaþ siħ i usta
    zamknĢþ.
    - Dziħkujħ wam - rzekþ po chwili. - I was niech Bg ma w opiece.
    CzekajĢc na przyjazd ludzi z Bezpieczeıstwa zeszli z Podgrskim ku rzece. Pþynħþa nie szerokim wprawdzie,
    lecz gþħbokim nurtem, na rwni prawie z pþaskimi brzegami. Spþoszone Ňaby poczħþy gromadnie wyskakiwaę
    z trawy i w ciszy, jaka byþa, raz po raz klaskaþ krtki plusk wody.
    Szczuka przystanĢþ nad brzegiem, przymknĢþ oczy i ciħŇkim ruchem przesunĢþ po czole ogromnĢ dþoı.
    Podgrski zauwaŇyþ to.
    - Zmħczeni jesteĻcie?
    Zaprzeczyþ z przyzwyczajenia i natychmiast podnisþ powieki. Akurat ogromna ryba zwrciþa jego uwagħ.
    WyĻliznħþa si(^ raptownie na Ļrodek rzeki i z pluskiem zapadþa z powrotem. Szerokie i ruchliwe krħgi
    rozchodzię siħ poczħþy po powierzchni wody.
    - Olbrzym! - mruknĢþ Podgrski. - I niespodziewanie strzeliþ palcami. - Mam! Przypomniaþem sobie, wiecie,
    pod jakim nazwiskiem Kossecki zostaþ aresztowany. Rybicki... A tak mnie to mħczyþo przez caþy czas.
    Szczuka, pogrĢŇony we wþasnych myĻlach, nie zorientowaþ siħ w pierwszej chwili, o kogo chodzi.
    - Kossecki, Kossecki? Aha! SkĢd wam to przyszþo? Podgrski rozeĻmiaþ siħ:
    - Skojarzenie z rybĢ. Szczuka teŇ siħ uĻmiechnĢþ:
    - To rzeczywiĻcie doĻę proste.
    Nagle, Ňywym jak na siebie ruchem, obrciþ siħ do Podgrskiego:
    17
    - Zaraz... Jakie powiedzieliĻcie nazwisko?
    - Rybicki.
    - A imiħ?
    Podgrski zastanowiþ siħ: ^
    Strona 5
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl