• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    //-->Joanna HinesAnioły powodziCzęść IROZDZIAŁ 1MARSJASZCo mógł odczuwać nieszczęśnik, którego ktośżywcemobdzierał ze skóry, zastanawiał się DavidClay. Potworny ból oczywiście. A strach przed taką kaźnią musiał być obłędny. Było więc rzeczą co naj-mniej dziwną,żez twarzy delikwenta, który ukazał się właśnie na ekranie rzutnika, bije tak niezmąconyspokój, jakby ci stojący dookoła ludzie tylko po to wyostrzyli klingi, aby zgolić mu zarost czy przeciąćnabrzmiały czyrak, nie zaś cal po calu pozbawić go całej skóry.Ofiara tej operacji zwisała głową w dół z gałęzi, przywiązana do niej grubym sznurem za kostki —zgrabne włochate kostki, znad których sterczały zwrócone w dwie strony stopy. Ręce skazańca zwisająceponiżej głowy omotane były drugą liną. Zważywszy,żew tej pozycji delikwent musiał cierpieć męki, wdodatku zeświadomościączekających go okrutnych tortur, jego pogodne oblicze wyglądało dość grote-skowo.— To Marsjasz, z którego za chwilę ci ludzie zaczną „drzeć pasy" — powiedziała Kate — czyli ob-dzierać gożywcemze skóry. Uważał,żejest równy bogom,żewolno mu się z nimi mierzyć, i za to spo-tkała go kara ku przestrodze każdemu, kto byśmiałtak myśleć. Można zatem powiedzieć,żeto przestrogai dla nas.David, który przyszedł tu bez entuzjazmu, uznał teraz ten wykład za bardziej interesujący, niż moż-na się było spodziewać. Przypadkowe zaproszenie od dawnej znajomej nie widzianej od wielu lat normal-nie by go nie skłoniło do spędzenia popołudnia w sali wykładowej National Gallery, tym razem jednak —niemal w ostatnim momencie — górę w nim wzięła ciekawość. To była przecież Kate Holland, a nie jakaśzwykła znajoma. Tak więc pomimo letniej ulewy popędził w końcu do muzeum, gdzie z trudem zdołałznaleźć sobie miejsce w zatłoczonej sali, pomiędzy srogą siwowłosą damą a parą zagranicznych studen-tów, którzy uzbrojeni w ołówki i notatniki zastygli w oczekiwaniu, gotowi skrzętnie notować każde słowoznanej prelegentki.Kate dosłownie zauroczyła publiczność na ponad czterdzieści minut. Mówiłaświetniei bardzoprzystępnie, a temat wykładu okazał się fascynujący. David wprost nie mógł uwierzyć,żez powodu tremynie lubi publicznych wystąpień, jak mu powiedziała przed paroma dniami, gdy nagle na siebie wpadli. „Niemam pojęcia, czemu cię zapraszam — rzuciła ześmiechem.— I tak mam okropną tremę, a tu jeszcze staryprzyjaciel na widowni!"Nie, nie znać było po niej najmniejszego zdenerwowania. Sprawiała wrażenie pewnego siebie, wy-trawnego mówcy. Wiekśredniokazał się dla niejłaskawy.Miała ten rodzaj urody, który z próby czasuLTRwychodzi zwycięsko — inteligentną twarz, szczupłą i stanowczą, o wysokich kościach policzkowych, wy-raziste brązowe oczy. Zachowała też dobrą figurę i umiała ją wyeksponować. Czarnyżakietz jedwabiścielśniącej tkaniny uwypuklał jej pełne piersi, z bioder miękko spływała asymetryczna spódnica. Ten ubiórmówił zarówno o pozycji jego właścicielki, jak i o jej stylu, lecz jaskrawoczerwone sandałki na wysokichobcasach ostrzegały patrzących przed zbytnimi uproszczeniami. Nie pozwalały jej zaszufladkować. Ubra-nie Kate przywodziło na myśl te same skojarzenia, co jej wykład: wysoki profesjonalizm, lecz i pewną nie-przewidywalność bezśladupompy czy nudy.Patrząc na nią, David doszedł do wniosku,żewygląda o niebo lepiej niż wtedy, kiedy widział ją poraz ostatni, to znaczy nie licząc przypadkowego spotkania przed kilkoma dniami przy South Bank — po-nadćwierćwieku temu. Nafaszerowanaśrodkamiprzeciwbólowymi leżała wtedy nażelaznym łóżkuwło-skiego szpitala z głową grubo owiniętą bandażami.NagłaśmierćFranceski rzuciła na nich swój cień. Wzniosła między nimi nieprzebyty mur. „Chcęzapomnieć — powiedziała Kate. — Idź sobie, nie chcę cię już widzieć, nigdy więcej." Te słowa złamałymu serce. Dla młodego człowieka odrzucenie to koniecświata;przekonuje się dopiero później,żenawetnajgorszy ból z czasem traci ostrze.Kate zaczęła wyjaśniać zebranym,żewidoczny na ekranie obraz to kopia słynnego płótna Tycjana,które znajduje się w Pradze.— W oryginale, znacznie zresztą lepszym, na ciele Marsjasza dokonano już pierwszego cięcia i sto-jący pod drzewem piesek chłepce spływającą krew. Tu natomiast to wszystko ma się dopiero zdarzyć. —Zamilkła na moment, zakładając za ucho pasmo ciemnych włosów. — Cała makabra jest jeszcze przednami — dodała cicho.Cała makabra jest jeszcze przed nami.Skąd ja znam te słowa? zastanawiał się David. Czy to fragment jakiegoś wiersza, zdanie z filmu?Nie. To było coś bardziej osobistego. Lecz skądkolwiek pochodziło to zdanie, z jakiegoś powodu otaczałaje aura nieokreślonej groźby. I nagle z pamięci wypłynął mu obraz: zobaczył siebie w bardzo dziwnymdomu, takim, jakie widuje się w snach, dalekim, odciętym od zwykłegoświata.Był to dom tak piękny,żezapierało dech w piersiach, lecz jednocześnie dziwnie złowrogi. I choć nie umiał powiedzieć, co konkret-nie budzi w nim niepokój, owo niejasne uczucie kazało mu trwożnie zerkać raz po raz przez ramię. Terazuświadomił sobie nagle,żeto tam usłyszał te słowa, wypowiedziane cichym kobiecym głosem. Głosem,który kojarzył mu się z chłodnymświatłemranka, trochę niesamowitym, bo jakby przefiltrowanym przezgęstą mgłę. A może był to dym? Pamiętał puste pokoje przesycone zapachem palonego drewna. Siła tegowspomnienia była tak przemożna,żena moment niemal zapomniał, gdzie jest.Zmarszczył brwi, próbując znów skupić całą uwagę na Kate. Zrobiła właśnie krótką pauzę i zerk-nąwszy w stronę widowni, napotkała jego spojrzenie. Miał uczucie,żeją także coś niepokoi. Czyżby tesłowa wyzwoliły i u niej podobne wspomnienia?Odchrząknąwszy lekko, spojrzała w notatki.LTR— No tak — podjęłażywo— skoro jednak temat tej prelekcji brzmi: „Konserwacja sztuki jakośledztwo",jakąż to tajemnicę kryje w sobie omawiany obraz? Widzieliśmy już przed chwilą, jak z pomocąpromieni Roentgena my, konserwatorzy, potrafimy ujawnić niewidoczne dla oka działania artysty, innymisłowy, cały proces twórczy, ale płótno, które oglądamy, stanowi przykład innego zagadkowego problemu:wandalizmu w sztuce. Pokażę teraz państwu, co mam na myśli.Ach, to jej głos tak na mnie działa, myślał David. Głosy mają jakąś iście magiczną zdolność wywo-ływaniawspomnień i emocji... Nic dziwnego,żetośpiewsyren, a nie ich uroda, przywodziłżeglarzydozguby... Głos Kate był chłodny i melodyjny, brzmiał jak flet w orkiestrze innych głosów, z leciutkim jużtylkoślademstaroświeckiej wymowy samogłosek, obowiązującej w czasach jej dzieciństwa. To brzmienie,od lat zapomniane, wciągało go teraz w przeszłość. Fragmenty pogrzebanej głęboko młodości zaczęły sięnagle wyrywać na wolność, napływając przed oczy wartkim strumieniem nie powiązanych ze sobą zda-rzeń, których doprawdy nie spodziewał się już oglądać: te dziwne tygodnie, przeżywane jakby poza cza-sem, kiedy to jako dziewiętnastolatek z ciałem pełnym wzburzonych hormonów pracował wraz z Kate wbłocie i kurzu Florencji po katastrofalnej powodzi roku 1966. Jak mógł zapomnieć te tygodnie — najbar-dziej pracowite, najbogatsze tygodnie swegożycia?Dzisiejsza Kate przykuła znów jego uwagę; zaczęła pokazywać publiczności drugoplanowe detaleomawianego obrazu. Był tam wąż wyłaniający się ześwieżozrzuconej skóry — wyglądała jak lśniącystrączek, namalowany perłową farbą kilkoma pewnymi uderzeniami pędzla.— Nam ten symbolizm może się wydać trochę prostacki — rzuciła ześmiechem,wywołując tymgłośny pomruk aprobaty — i szczerze mówiąc, niezbyt stosowny. Wąż zrzuca skórę, aby się odmłodzić,podczas gdy dla Marsjasza oznacza to mękę iśmierć.No ale takie to były czasy, więc jak dotąd wszystkojest w porządku, choć oczywiście nie dla Marsjasza. Co jednak sądzić o tych oto dwóch elementach?Zmieniła przezrocze i na ekranie ukazało się małe, podobne do szczura stworzenie trzymające wzębach jakiegoś owada.— Widzimy tu szczura, który właśnie zamierza pożreć pszczołę, pewnie na przystawkę — oznajmi-ła żartobliwie,tonem niemal potocznej rozmowy, wskazującym wyraźnie,żeto tylko dodatek do głównegowywodu. — Gdyby ktoś próbował odnaleźć w tym jakiś symbol, niepotrzebnie by tracił czas, gdyż szcze-gół ten został domalowany, i to bardzo niedawno. Nie wcześniej niż w ciągu ostatniego roku.Kate nagle urwała, wlepiając w ekran szeroko otwarte oczy. Kiedy znów przemówiła, David od-niósł wrażenie,żeodeszła od swoich notatek i mówi teraz „nażywo"to, co przychodzi jej na myśl.— Nie mamy pojęcia, co znaczy ten dziwaczny detal ani kto go dodał, ponieważ właściciel płótna,który mije przysłał, zastrzegł sobie pełną anonimowość. Dlaczego? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Gry-zoń pożerający pszczołę... Może nasz wandal postanowił przedstawić drobny akt przemocy, by tym moc-niej uwypuklić monstrualną zbrodnię na osobie biednego Marsjasza, tylkoże...Kate po raz drugi utknęła. David dziwił się coraz bardziej: czemu aż tyle uwagi poświęca temu ob-razowi, który przecież dla jej wywodu wcale nie jest najistotniejszy? Z takim napięciem patrzyła w ekran,LTRjakby nigdy dotąd nie oglądała tej scenki. Dwoje siedzących obok studentów zaprzestało gorączkowej pi-saniny i wyczekująco podniosło głowy znad notatek.— A zatem mamy tu zagadkę... Wiem,żejuż kiedyś musiałam coś takiego widzieć... — Kate naglezaczęła mówić tak cicho,żemimo mikrofonu przypiętego do klapyżakietubrzmiało to niewyraźnie. Davidmusiał porządnie nadstawiać uszu, by zrozumieć poszczególne słowa. — Tylko dlaczego zadano ją mnie?Kto mi przysłał ten obraz?Kiedy tym razem zamilkła, było już rzeczą jasną,żenie jest to celowa pauza dla efektu, ale nie-zręczna, przedłużająca się cisza, nabrzmiała nieznośnym napięciem.No dalej, Kate, jedź z tym cholernym wykładem, ponaglał ją w myślach David. Publiczność zaczy-nała się wiercić, przez salę przebiegł szmerek niezadowolenia. Wybitny prelegent nie powinien nagle tracićwątku. David czuł,żeze zdenerwowania zaczyna się pocić. Co się z nią dzieje? Czy to atak tremy? Niezawal, Kate, na litość boską! Przecież jeszcze przed chwilą publiczność jadła ci z ręki. Zapomnij o tym, cocię rozprasza, cokolwiek to jest. Odłóż to sobie na później, a teraz mów dalej, kończ tę diabelną prelekcję.Kate nadal milczała. Można było pomyśleć,żeci ludzie, ta sala zniknęli jej z oczu. Wciąż wpatry-wała się w ekran. Niepomna na szum w audytorium, podniosła do ust lewy kciuk i w zamyśleniu przygry-zła czubek paznokcia. Ten gest! Davidowi zakręciło się w głowie; miał wrażenie,żejakiś potężny wirprzeniósł go raptem w przeszłość. Przypomniał sobie tę chwilę, gdy zobaczył Kate po raz pierwszy lub gdypo raz pierwszy zwrócił na nią uwagę... A może było to wtedy, gdy ją uznał za przedmiot swych młodzień-czych pragnień, za dziewczynę, w której gotów był się zakochać...? Pamiętał,żedziało się to w którymś zflorenckich barów czy kawiarń, lecz tło było nieostre, podobnie jak twarze otaczających ją osób. Widziałtylko młodziutką Kate,świeżopo szkole, jej ciemne, sięgające ramion włosy, jej oczy błyszczące tym jak-żeszczególnym entuzjazmem, który jednał jej ludzi, przyciągał ich do niej jak magnes.Śmiałasię głośno zczyjegoś dowcipu, najpewniej sprośnego — większość dowcipów, które mieli zwyczaj serwować człon-kowie tej grupy, była raczej mało przyzwoita — a potem ktoś rzucił jakąś uwagę, a może kolejny dowcip,którego nie zrozumiała, bo uśmiech zniknął z jej twarzy. Odsunęła się od grupy, podniosła rękę do ust i wzamyśleniu przygryzła czubek paznokcia. A on w tym momencie zapragnął wziąć ją za rękę i pocałować— tam gdzie stali, przed wszystkimi. A teraz...Teraz pragnął już tylko,żebyzaczęła mówić. Powiedz coś, Kate, pokaż tym ludziom,żepanujesznad sytuacją. Pochylony do przodu, zaczął zaklinać ją w myślach: No już, Kate, końcówka. Jeszcze paręzdań. Kończ to cholerstwo!Wzdrygnęła się wreszcie jak człowiek wychodzący z transu i zwracając się znów do widowni, za-mrugała nerwowo oczami: jakby zaskoczył ją widok tylu ludzi w sali.Marszcząc brwi, zerknęła w swój konspekt.— Konserwacja sztuki jakośledztwo...Tak. Pasjonujące zajęcie, choć czasami dosyć frustrujące.Ten obraz jest tego przykładem. Zdumiał mnie i zaskoczył — wyznała posępnie. — Okazał się większązagadką, niż mogłabym sobieżyczyć.— Popatrzyła znów na słuchaczy i posłała im lekki uśmiech. RaczejLTR [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl