• [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Barbara Hannay
    Angielska róża
    Tytuł oryginału: The Cattlemarfs English Rose
    Miniseria Krzyż południa
    część pierwsza
    ROZDZIAŁ PIERWSZY
    - Kto to może być? - spytała Marsha i niecierpliwie
    uszczypnęła w udo Kanea McKinnona.
    - O kim mówisz? - Nie rozejrzał się jednak wokół, tylko
    z leniwą rozkoszą pociągnął łyk zimnego piwa.
    - Oczywiście o tej dziewczynie. - Szarpnęła go za
    dżinsy.
    Kane wiedział, że według Marshy powinien krytycznie
    spojrzeć na osobę, która właśnie przekroczyła próg pubu
    w miasteczku Mirrabrook, lecz nadal nie odrywał wzroku
    od oszronionej szklanki.
    Uważał, że nie ma na świecie nic ważniejszego niż zim-
    ny napój w czasie upału, szczególnie gdy ktoś miał za sobą
    trzy tygodnie wędrówki ze stadem bydła. Na dodatek Mar-
    sha zachowywała się, jakby był jej własnością. Zupełnie mu
    się to nie podobało.
    Zły humor nie opuszczał go od rana. On i jego brat Re-
    id wrócili o świcie na farmę w Southern Cross. Byli głodni,
    ich żołądki gwałtownie domagały się solidnej porcji ste-
    ku i sadzonych jaj. Zamiast tego na środku stołu obok cu-
    kiernicy czekała na nich kartka. Przeczytali ją dwukrotnie,
    nim wreszcie pogodzili się z myślą, że ich młodsza siostra,
    Annie, wyjechała do miasta na „obiecującą randkę". „Nie
    martwcie się o mnie - pisała. - Wrócę za tydzień lub dwa.
    Nic mi się nie stanie. Zatrzymam się u Melissy Browne".
    Było to zupełnie niepodobne do Annie, żeby tak znik-
    nąć bez uprzedzenia. Oczywiście miała prawo od czasu do
    czasu wyskoczyć do miasta, ale wtedy ktoś musiał zajmo-
    wać się domem. Coraz bardziej wściekły Kane stracił kil-
    ka godzin na wyjazd do Mirrabrook, żeby szybko znaleźć
    kogoś do pomocy. Szukał rozsądnej kobiety, która pracy
    w Southern Cross nie potraktuje jako okazji, by zaciągnąć
    któregoś z braci McKinnonów do ołtarza. Niestety nie zna-
    lazł nikogo odpowiedniego.
    - Nigdy jej tu nie widziałam, a ty? - Marsha nadal ob-
    serwowała młodą kobietę, która przed chwilą weszła do
    pubu.
    Wzruszył ramionami. Marsha każdą kobietę traktowa-
    ła jak rywalkę. Pewnie z tego powodu nosiła coraz krótsze
    szorty i coraz głębsze dekolty. Dziś miała na sobie top nie
    większy niż oszczędny opatrunek.
    Był to kolejny powód do irytacji. Nie przepadał za pru-
    deryjnymi kobietami, ale od pewnego czasu stroje i sposób
    bycia Marshy stały się zbyt ostentacyjne.
    - Dlaczego gapi się na ciebie? - szepnęła.
    - Nie mam pojęcia - mruknął. Dlaczego nie docierało
    do niej, że takie uwagi zaczynają go nużyć?
    - Pewnie za chwilę się dowiesz. - Przysunęła się bliżej,
    dotykając go biodrem.
    Odwrócił się, by w końcu przekonać się, dlaczego Mar-
    sha robiła tyle zamieszania. Trzymajcie mnie! - pomyślał.
    Wszyscy faceci, którzy akurat znaleźli się w Mirrabrook,
    gapili się na tę kobietę. Kane wcale im się nie dziwił.
    Najpierw rzucała się w oczy delikatna sukienka, ciem-
    nożółta, sięgająca kolan. Potem zwrócił uwagę na mleczno-
    białą cerę i długie, falujące włosy w kolorze dobrego konia-
    ku. Na tle szklanek po piwie i fragmentów końskiej uprzęży
    rzuconej na stół bilardowy wydawało się, że ta młoda ko-
    bieta zeszła z ekranu jakiegoś filmowego romansu z wyż-
    szych sfer. Zupełnie nie pasowała do tego otoczenia.
    Jednak najbardziej zaskakujący był fakt, że bez wahania
    ruszyła prosto w stronę Kanea, patrząc na niego zielony-
    mi oczami. Pomyślał, że wyglądała jak Joanna d'Arc, która
    zaraz poprowadzi atak na Brytyjczyków. Odruchowo zsu-
    nął się z wysokiego stołka, a wilgotną od szklanki z piwem
    dłoń dyskretnie wytarł o dżinsy.
    - Kane McKinnon? - spytała nieznajoma, stając przed
    nim. Lekko skinęła głową w stronę Marshy, a do niego wy-
    ciągnęła szczupłą dłoń. - Nazywam się Charity Denham.
    Pewnie znasz mojego brata, Tima.
    Siostra Tima Denhama, pomyślał. A to niespodzianka.
    Zielone oczy przyglądały mu się badawczo. Odpowiedział
    pewnym spojrzeniem. Nie była podobna do brata, jedynie
    miała ten sam elegancki angielski akcent.
    - Oczywiście, znam Tima. - Wymienili uścisk dłoni.
    - Zdaje się, że pracował dla ciebie na farmie w Southern
    Cross?
    - Tak, zajmował się jednym z naszych stad. Przyjechałaś
    tu na wakacje?
    - Nie. - Spuściła wzrok i zacisnęła usta, jakby zbierała si-
    ły do dalszej rozmowy. Wreszcie znów spojrzała na Kane'a.
    - Szukam brata.
    - Z jakiegoś specjalnego powodu?
    - Tim zniknął. Już od ponad miesiąca ani ojciec, ani ja
    nie mamy od niego żadnych wiadomości.
    Marsha prychnęła zniecierpliwiona.
    - Miesiąc? Też coś. Tim Denham jest na tyle dorosły,
    żeby zadbać o własne sprawy. Na pewno się nie ucie-
    szy, gdy się dowie, że siostra zjeździła pół świata, żeby
    go znaleźć.
    - Pozwól, że przedstawię ci Marshę - wtrącił Kane, a gdy
    wymieniły chłodne uśmiechy, zaproponował: - Charity,
    może napijesz się czegoś?
    - Dziękuję, chętnie. Może sok z limonki.
    - Ja zamówię - zaoferowała się Marsha.
    Kane zerknął na nią, zdziwiony tak niespodziewaną
    uprzejmością, przesuwając w jej stronę kilka pomiętych
    banknotów.
    Marsha spojrzała na Charity.
    - Ejże, na pewno masz ochotę na coś innego. Wezmę
    dla ciebie dżin z tonikiem. Wiem, że angielskie dziewczy-
    ny właśnie to piją.
    - Cóż... Niech będzie, ale niedużo. Dziękuję.
    Marsha przeszła na przeciwległy koniec baru. Charity
    obserwowała ją w zamyśleniu.
    - Wskakuj. - Kane skinął głową w stronę wysokiego
    stołka.
    Usiadła, składając skromnie dłonie na podołku. Kane
    zasiadał, jak to miał w zwyczaju, opierając obcas buta do
    konnej jazdy o poprzeczkę stołka i wygodnie wyciągając
    drugą nogę.
    - Jak mnie znalazłaś?
    - Spytałam na poczcie, jak dojechać do Southern Cross.
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wzory-tatuazy.htw.pl